środa, 23 kwietnia 2014

Rozdział II

                                                           
                                                              *music*

   Lenor de Medeiros  nienawidziła poranków, gdy była spóźniona a cały świat stawał na głowie, żeby nie udało jej się dotrzeć na lotnisko.
    O szóstej  miała stawić się na odprawie w Galeao(Lotnisko w Rio) do którego trzeba było dojechać dwadzieścia kilometrów. Nastawiony na czwartą trzydzieści budzik w telefonie dziwnym trafem całkowicie się wyłączył przez co obudziła się pół godziny po czasie. Nie zdążyła zjeść porządnego śniadania, jedyne na co miała czas to kilka łyków kawy i pięciominutowy prysznic, który skończył się poślizgnięciem na mydle i stłuczeniem łokcia. Gdy w bólach udało jej się w końcu wyjść z mieszkania, okazało się że sąsiadka pożyczająca wczoraj jej garbusa, zapomniała go zatankować. Samochód nie chciał zapalić a zegarek niemiłosiernie pokazywał piątą trzydzieści.
    Nie było szans, żeby dostała się do Galeao w tak krótkim czasie, tym bardziej że mieszkańcy Rio o tej porze śpieszyli się do pracy a korki sięgały kilku kilometrów. Jakimś cudem udało jej się znaleźć taksówkarza, który za drobną dopłatą zgodził się docisnąć pedał gazu, dzięki czemu na lotnisku była o piątej pięćdziesiąt pięć.
    Właśnie biegła w stronę kolejki do odprawy, gdy na jej drodze stanęła pękata torba w lamparcie cętki ze złotymi dodatkami. Lenor potknąwszy się o nią poleciała do przodu i niechybnie wybiłaby sobie górne jedynki, gdyby w ostatniej chwili nie złapała równowagi.
Właścicielka torby podbiegła do niej z mordem widocznych w zielonych oczach.
    - Jak biegniesz ty głupia idiotko?!- warknęła po hiszpańsku. - Chciałaś zniszczyć mojego Birkina od Hermesa?! Wiesz ile to kosztowało?
    - Może grzeczniej? - zapytała Lenor. - Postawiłaś ją na środku lotniska, mogłam złamać nogę! Poza tym kóz na pastwisku z tobą nie pasałam, żebyś zwracała się do mnie per ty a już zwłaszcza oceniała mój stan umysłu. Możesz tak napadać na swoje psiapsiółki. - powiedziawszy to chciała ją wyminąć, ale ciemnowłosa zołza nie miała zamiaru odpuszczać.
    - I co myślisz, że puszczę ci to płazem?! Wiesz kim jestem?! Sara Carbonero!
    - Lenor de Medeiros.
    - Jestem partnerką kapitana La Furia Roja!
    - A ja jestem ich tłumaczem a teraz ty uniemożliwiasz mi pracę, bo kłócisz się na środku lotniska o torebkę jak jakaś przekupa na targu. A teraz wybacz, nie mam czasu na roztrząsanie problemów tego kalibru. - powiedziawszy to zostawiła ziejącą furią Sarę Carbonero.
    Kolejka posuwała się niemiłosiernie wolno, jak na potrzeby Lenor, tak wolno, że dziewczyna miała ochotę poganiać ludzi drągiem. Wreszcie jednak bagaż wylądował na taśmie i zniknął w paszczy lotniskowej maszynerii, Lenor zaś poddała się odprawie osobistej, na której nic jej podejrzanie nie brzęczało, a celnik nie okazał się erotomanem i nie zapragnął rewizji osobistej, więc  wszystko przebiegło dość sprawnie.
    Kiedy dotarła do właściwego wyjścia, okazało się, że przedstawiciele La Furia Roja pomaszerowali już do samolotu. Z włosem rozwianym i dzikim błyskiem w oku tłumaczka galopowała przez płytę lotniska, ścigając się z elektrycznym wózkiem bagażowym, na którym jej wysłużona walizka wyglądała jak Kopciuszek, przy luksusowych bagażach piłkarzy.
    - Jestem tłumaczką reprezentacji Hiszpanii! - na poły wydyszała, na poły wykrzyknęła Lenor, rzucając się na szyję stewardesie, czuwającej przy trapie.
    - Ma pani kartę pokładową? - zapytała cierpko stewardesa.
Lenor w lekkim popłochu popatrzyła na swoje ręce, potem na rozpiętą torebkę, o pojemności średniego kufra, z której wystawał kłąb wepchniętych tam pospiesznie papierów.
    - To, tu chyba mam, zaraz - powiedziała, wydzierając ów kłąb, potem łapiąc w locie wylatujące z niego papiery, wreszcie lokalizując ten właściwy.
    Stewardesa obejrzała niespiesznie kłąb, obejrzała dowód tożsamości Lenory i wskazała na trap.
Tłumaczka pocwałowała po schodkach jak rączy rumak, upychając papierzyska na powrót w torebce i wpadła jak tajfun do kabiny, w której rozlokowywali się właśnie zawodnicy.
I potknęła się o wyciągnięte na środek przejścia nogi Jordiego Alby.
     Leonor zamachała rozpaczliwie rękami, z jej torebki posypały się na fotele i podłogę różne rzeczy. Straciła równowagę i padłaby jak długa, gdyby nie nadchodzący z przeciwnej strony Pepe Reina. Bramkarz Napoli złapał dziewczynę zwinnie, uśmiechnął się szeroko i postawił na nogi.
    - Niezła obrona - pochwalił spod okna Busquets.
    - Sam byś ruszył zadek, a nie - skarcił go Reina. - Pomóż przynajmniej pozbierać rzeczy pani... No właśnie, jak pani na imię?
    - Leonor de Medeiros - odparła energicznie Leonor której właśnie wrócił normalny sposób myślenia. - Jestem waszą oficjalną tłumaczką na Mundialu. Dziękuję za pomoc, panie Reina.
Energicznie uścisnęła dłoń bramkarza.
    - Nie będę się przedstawiał, bo widzę, że mnie pani zna. Alba! - Pepe szturchnął końcem buta białe adidasy Jordiego. - E! Mówię do ciebie!
Jordi ściągnął z uszu wielkie słuchawki, które kompletnie odcięły go od świata.
    - Czego? - zapytał leniwie.
    - Schowaj te swoje kopyta - polecił Reina. - Bo spowodowałeś wypadek. I podaj ten papier, wyleciał pani z torebki.
    Przez chwilę Leonor, Reina, Busquets i Jordi byli zajęci zbieraniem tego wszystkiego, co wyleciało z torebki tłumaczki. Kiedy ostatni zagubiony przedmiot wrócił do właścicielki, a przyciśnięty przez Pepe Reinę Alba wydukał przeprosiny, Leonor mogła wreszcie przejść do meritum.
    - Muszę się odmeldować u pana del Bosque - rzekła. - Nie wiecie gdzie on jest?
Reina podrapał się w zamyśleniu po łysinie.
     - Chyba siedzi w... no wie pani. - wskazał głową drzwi do toalety. - Zeżarł coś egzotycznego i trochę mu zaszkodziło. Ale skieruję panią do kapitana. Ikeeeeeeeeeeeeer!
    Na przeraźliwy ryk Pepe Reiny zza przedostatniego rzędu foteli wychynęła ciemna czupryna, tak rozczochrana, jakby jej właściciel programowo nie używał grzebienia.
    - Nie wrzeszcz tak - rzekł jej właściciel. - Po drugiej stronie Atlantyku cię słychać.
    - To jest nasza tłumaczka - rzekł Pepe Reina. - Zajmij się nią, póki szef nie wróci ze świątyni dumania.
    Golkiper Napoli oddelegowawszy Brazylijkę do Casillasa pobiegł na przód samolotu. Lenor nie wiedziała czy może usiąść czy dalej ma stać w przejściu, kapitan nie wydawał się być w nastroju do rozmów.
    - Lenor de Medeiros. - przedstawiła się.
    - Iker Casillas. - wskazał jej wolne miejsce obok siebie. Siedzący po drugiej stronie Jesus Navas, uczynnie umieścił bagaż Lenor w luku nad siedzeniami.
    Pomiędzy tłumaczką a Ikerem nastała krępująca cisza, przerywana rykami z przodu samolotu, gdzie Reina i Ramos przeraźliwie jęczeli do mikrofonu w rytm andaluzyjskiej pieśni torreadorów.
Drzwi od toalety skrzypnęły przeraźliwie, zaraz potem wygramolił się z niej selekcjoner, trzymając się za wystający brzuch z twarzą przypominającą dojrzałego kapara.
    - Tak to jest jak człowieka przyszpili i musi nieoczekiwanie biec na posiedzenie zarządu. - mruknął człapiąc w stronę swojego miejsca.
    - Szefie pani Lenor jest naszym tłumaczem. - Iker wskazał siedzącą obok niego Brazylijkę.
Del Bosque poprawił wymiętą koszulkę zapraszając Lenor na wolne miejsce obok siebie. Po krótkiej rozmowie  wezwał do siebie Ramosa z mikrofonem, niemalże wyrwał mu go z ręki porykując tubalnym głosiskiem.
    - Raz, dwa trzy...- dmuchnął w mikrofon. - Słuchajcie miśki mam do zakomunikowania dwie rzeczy! Po pierwsze zaraz odlatujemy do Salvadoru i macie zachowywać się kulturalnie a po drugie lecą z nami dwie panie a właściwie trzy bo jeszcze nie ma na pokładzie Sary. A właściwie to chciałem powiedzieć, że w tym momencie na pokładzie jest z nami pani Lenor de Medeiros nasz tłumacz oraz przedstawicielka La Furia Roja, która będzie dokumentować wasze poczynania od fazy grupowej do finału, jeśli zepniecie dupska i do niego dojdziecie.

    Diego Costa podniósł się z fotela taksując wzrokiem Lenor. Dziewczyna miała wrażenie, że  ciemne oczy jej rodaka zaglądają jej pod bluzkę i majtki.
    - Ja znam portugalski. - mruknął niekulturalnie. - Mógłbym tłumaczyć.
    - Ty przede wszystkim masz kłapotać po hiszpańsku a tłumaczenie zostaw profesjonalistom. - odciął się Villa.
    - Dziękuję ci Davidzie. - del Bosque spojrzał na napastnika Atletico. - Dostosuj się Costa, albo będziesz miał ze mną do czynienia!
    Naturalizowany Hiszpan klapnął na swoje siedzenie zakładając na uszy wielkie słuchawki, tym samym odcinając się od dalszej konwersacji z grupą.
    Po skończonej prezentacji Lenor przesiadła się do tyłu, bo tam znajdowało się miejsce oznaczone numerem z jej karty pokładowej, tymczasem do samolotu wkroczyła Sara Carbonero, bez ceremonii przestawiając stojącego w przejściu trenera. Bystre oko Lenor odnotowało, że na widok partnerki Iker oklapł i jakby poszarzał, kontrastując tym ostro z Xabierem, który ujrzawszy kobietę idącą za Sarą zaczął wyraźnie promienieć.
    Lenor uniosła brew i przyjrzała się pięknej szatynce o niebieskich oczach. I ona nie była obojętna na rudobrodego, stwierdziła tłumaczka, bo napotkawszy jego wzrok zarumieniła się, a jednocześnie zaczęła bić od niej łuna szczęścia.
"Ohoho" pomyślała Lenor. "Tu się kroi romans!".
    Carbonero usiadła na fotelu od strony przejścia, odcinając tym samym Ikera od reszty samolotu, po czym obrzuciła niechętnym spojrzeniem obie pozostałe przedstawicielki własnej płci, obecne na pokładzie.     Niebieskooka piękność, wyraźnie nie speszona wrogością Carbonero, obejrzała swoją kartę, po czym usiadła obok Lenory.
    - Fernanda Vega - przedstawiła się, wyciągając prawicę.
    - Lenor de Medeiros - Brazylijka odpowiedziała dziarskim uściskiem dłoni. - Jesteś Hiszpanką?
    - Właściwie to nie - odpowiedziała z lekkim wahaniem Fer. - Jestem Argentynką. Byłabym jednak wdzięczna, gdybyś o tym nikomu nie mówiła.
    - Nie ma sprawy - odpowiedziała Lenor. Fernanda poczuła wdzięczność, że Brazylijka nie zechciała dociekać przyczyn jej prośby.
    Z ostatniego rzędu foteli roznosić się poczęło monotonne narzekanie Sary Carbonero, prawiącej Ikerowi kazanie. Casillas wyglądał jak człowiek poddawany chińskiej torturze, tymczasem oskarżycielsko wyciągnięty palec Sary wznosił się i opadał w takt jej słów.
    - ...jesteś gwiazdą, jesteś kapitanem, musisz zachowywać się poważnie, a ty znowu szalałeś z chłopakami w hotelu jak sztubak...
     - Najlepiej przykuj go do siebie łańcuchem - wymamrotała Lenor.
     - Co za megiera - wyrwało się równocześnie Fer. Dziewczyny spojrzały na siebie i prychnęły śmiechem. Sara posłała im mordercze spojrzenie.
     - Proszę wszystkich o zajęcie miejsc - stewardessa pojawiła się w kabinie bezszelestnie niczym duch. - Proszę także o wyłączenie telefonów komórkowych i zapięcie pasów.
    Ramos, Reina i Villa klapnęli w rzędzie przed dziewczynami i natychmiast odwrócili się w ich stronę.
    - O, widzę, że Sarunia zaczęła swój codzienny wykład - zauważył złośliwie bramkarz.
    - Najchętniej wystawiłbym ją z samolotu w locie - mruknął Ramos. - Bez spadochronu.
    - Dla pewności przywiązałbym jej kowadło - odmruknął David.
    - Panowie, nie przesadzacie trochę? - zapytała Fernanda.
    - To jest modliszka - rzekł ponuro Ramos. - Tylko patrzeć, kiedy odgryzie Ikerowi głowę.
    - Na razie mu ją suszy - zauważył Villa.
Lenor spojrzała na Casillasa, siedzącego z miną cierpiętnika.
    - Nie dość że święty, to jeszcze i męczennik - stwierdziła.
Trzej zawodnicy ryknęli śmiechem.
    - Ale, ale, ja nie przedstawiłem paniom tych dwóch mutantów - zreflektował się Reina. - To jest Sergio Ramos, niedoszły torreador i mistrz w wystrzeliwaniu piłek na orbitę, a to David Villa Maravilla. Naszą tłumaczkę - zwrócił się do kumpli. - Przedstawił wam trener, jej towarzyszka zaś, to pani Fernanda de Vega.
    - Skąd pan zna moje nazwisko? - Fernanda poczuła się zaskoczona.
    - Od Brodatego - zaśmiał się Reina. - Nie wiem co mu pani zrobiła podczas tego wywiadu, ale nie może przestać o pani mówić, chociaż gadatliwy nie jest. O, nawet teraz się na panią gapi.
    Fer spojrzała we wskazanym przez bramkarza kierunku. Istotnie, bursztynowe oczy Xabiego Alonso skierowane były na nią, natomiast na ustach piłkarza błądził lekki uśmiech. Uśmiech, od którego, Fernanda poczuła to wyraźnie, wszystko w jej wnętrzu zdawało się topić, niczym lody w piekarniku.

    Dzień później na Arenie Fonte Nova ,La Furia Roja rozegrała swój pierwszy mecz podczas Mundialu w Brazylii.
    Przeciwnikami podczas tej potyczki byli Holendrzy głodni wygranej po porażce w finale MŚ z 2010 roku. Del Bosque postanowił wystawić do tego zadania nowy skład z debiutującym Diego Costą w roli napastnika dając mu do pomocy kolegę z Atletico, Davida Villę.
    Hiszpanie rozgromili Holendrów 3:1 a jedyną bramkę dla Oranjes ku wściekłości Arjena Robbena strzelił Robin van Persie.
    Ekipa la Furia Roja zmierzała do szatni w szampańskich humorach, najbardziej zadowolony był Diego Costa, któremu udało się strzelić dwa gole w tym jeden w rzucie karnym, po faulu Robbena na Villi.
    - Jestem zwycięzcą!- ryczał na całe gardło Costa. - Jestem brazylijskim objawieniem w hiszpańskich szeregach!
    - Te objawienie rusz dupsko pod prysznic bo zaraz jedziemy do hotelu. - do szatni wparował del Bosque. Uśmiechał się pod wąsem a jego trenerskie ego roznosiła duma. Widok pogrążonych Holendrów był niczym miód na jego selekcjonerskie serce.
    - Trenerze czy możemy dzisiaj walnąć sobie drinka?- zza prysznica wychylił się Ramos z namydloną głową, przesłonięty jedynie ręcznikiem.
     Od strony łaźni poleciała w niego butelka szamponu trafiając w sam środek pienistego kokona, odbijając się od niego i rykoszetując w Bartrę.
    - Aua! - ryknął stoper Barcelony.
    - Przepraszam Marc. - sumitował się Reina. - Chciałem przymknąć Ramosa!
    - Odwalcie się!- obruszył się Sergio. - To jak będzie trenerze?
    - Możecie wypić, ale jak mi któryś po pijaku zrobi burdę to nogi z dup powyrywam, zrozumiano?
    - Tajest!- odkrzyknęli unisono piłkarze.

    Fernanda zagubiła się w korytarzach Areny Fonte Nova, skręcając nie w ten korytarz w który powinna. W duchu rugała się za brak wydrukowanego planu pomieszczenia. Do tej pory praca w redakcji ograniczała się do poprawiania tekstów starszych kolegów, dyżurów świątecznych i pisania krótkich notek informacyjnych. Jordi, który dochodził do siebie po operacji woreczka znał każdy, nawet najnowszy stadion, tak dobrze jakby spędzał w nim całe dnie.
    Któryś z identycznie wyglądających korytarzy zaprowadził ją do drzwi, zza których wydobywały się kakafoniczne dźwięki przypominające ryczenie niedźwiedzi w czasie godów i ujadanie dingo na australijskich preriach.
    Uśmiechnęła się pod nosem, chcąc przejść dalej, gdyż jak słusznie podejrzewała za drzwiami znajdowała się szatnia zwycięzców. W tym momencie jej iphone zawibrował w kieszeni jeansów wydając z siebie przeciągłe bipnięcie.
    Odblokowała ekran spodziewając się smsa od swoich mocodawców, zamiast tego na białym ekranie pojawił się jeden wyraz:
"Tęskniłaś?"
    Pod Argentynką ugięły się nogi a ciało runęłoby na podłogę, gdyby w ostatniej chwili nie otworzyły się drzwi od szatni a w progu stanął Xabi Alonso odziany jedynie w ręcznik.
    Spojrzała na atletyczne ciało Baska, czując jak panika przeradza się w coś czego źródło biło wewnątrz jej ciała. Gorąca fala, która zabarwiła jej policzki czerwienią, objęła płomieniem całe jej ciało.
Xabi zauważywszy drżenie dziewczyny, podtrzymał ją delikatnie nie wiedząc, że swym dotykiem roznieca iskrę przeskakującą pomiędzy ich ciałami.
     Prawie zapomniany telefon w dłoni Fernandy znowu zawibrował i ogłosił dźwiękiem nadejście kolejnej wiadomości.
"Idę do ciebie, Aniele".
Każdy wyraz odciskał się w umyśle Fer jak piętno, wypalane rozpalonym żelazem.
Ciemność litościwie zawarła nad dziewczyną swe opiekuńcze skrzydła.
Fernanda zemdlała.

_____________________________________________________________________
Przed Wami kolejny rozdział brazylijskiej burzy, mamy nadzieję że Wam się podoba!
                                                    Życzymy miłego czytania! 

                                                                        Fiolka&Martina :*

środa, 16 kwietnia 2014

Rozdział I



5 lat później

    Wyjazd do Rio spadł na Fer jak piorun z jasnego nieba. Zdążyła już sobie zaplanować urlop, jak zwykle w małej wiosce na Maderze, gdzie wynajmowała zwykle dom na tydzień lub dwa, ba, zdążyła nawet zrobić niezbędne przedwyjazdowe zakupy, kiedy wszystko wywróciło się do góry nogami.
    Zaczęło się od trzęsienia ziemi w redakcji. Jordi Oro, specjalny mundialowy wysłannik serwisu internetowego "La Furia Roja", w dziale informacyjnym którego pracowała Fernanda, padł, powalony okrutnym atakiem kamieni żółciowych. Obyło się bez operacji, ale lekarz kategorycznie wykluczył wszelkie podróże i wystawił Jordiemu długie zwolnienie z pracy.
    - Co ja mam robić? - jęczał Joan Rosell, redaktor naczelny serwisu, szlochając niemal swemu zastępcy w gors. - No co ja mam robić?
    - Sam pojedź? - zasugerował delikatnie Xavi Perez, zastępca.
    - Nie mogę! - naczelny targnął się za siwiejące resztki włosów. - Ktoś musi tu wszystkiego pilnować!
    - A ja? - zaprotestował Perez.
    - Ty? - Joan prychnął wzgardliwie. - Ciebie znowu ktoś natnie na grubą kasę, jak ostatnio. A może poleciałbyś...?
Xavi zbladł jak ściana.
    - Ja, no wiesz, ja nie... Samoloty... One na mnie źle działają... No sam rozumiesz - rzekł wykrętnie.
Prawda była taka, że Xavier Perez panicznie bał się latać, do tego stopnia, że żywy i dobrowolnie nie wsiadłby do żadnego samolotu.
    - Tak myślałem... - mruknął pochmurnie Joan.
    - A może Dolores? - podsunął ochoczo Xavier.
    - Dolores jest w ciąży, w dodatku zagrożonej. Odpada - mruknął Rosell.
    - A Sergio? - zastępca naczelnego był gotów na wszystko, byleby tylko odsunąć od siebie widmo podróży samolotem.
    - Sergio jest kretynem - skrzywił się Joan. - To znaczy ma świetną pamięć do cyfr i nikt tak nie opracowuje statystyk jak on, ale pisać? Sergio jednego składnego zdania nie stworzy!
    Xavi podrapał się po czarnych, sztywnych lokach, westchnął, zakręcił się, po czym dostrzegł na drugim końcu pomieszczenia redakcyjnego Fernandę, korygującą teksty, przed wpuszczeniem ich do netu.
    - A ona?
Joan Rosell przyjrzał się korektorce uważnie.
    - Jeszcze nic samodzielnie nie pisała - rzekł powoli. - Ale właściwie to ma talent...
I tak oto Fernanda została wysłana do Brazylii.
Teraz siedziała w samolocie, patrząc na bezmiar Atlantyku, hen na dole i próbując opanować bicie serca. Co ją tam czeka? Brazylia jest wielka, a jej dawny prześladowca tkwił za kratami, ale nie potrafiła opanować złych przeczuć.
A jednocześnie czuła się wolna i uskrzydlona, tak, jakby otwierały się przed nią bramy nowego, nieznanego świata. Było to bardzo dziwne uczucie.

    Xabi ledwo zdążył rozlokować się w pokoju hotelowym, podziwiając widoki położonej nieopodal Rio, Mangatariby, gdy ciszę rozdarł kobiecy krzyk. Bask czym prędzej wypadł z pomieszczenia patrzac na pobladłą twarz pokojówki, która słaniała się na nogach wskazując palcem drzwi. Na korytarzu czwartego piętra zaroiło się od reprezentantów La Furia Roja odzianych w czerwone koszulki i granatowe spodnie, gdyż za kilka minut zaplanowany był spacer po okolicy.
Jako pierwszy do kobiety podszedł Diego Costa, chcąc sprawdzić co też wywołało w niej taką panikę.
    - Czy dobrze się pani czuje?- zapytał po portugalsku.
    - On nie miał...nie miał!- łkała nastolatka.
    Jakby w odpowiedzi na pytanie naturalizowanego Hiszpana drzwi do pokoju otworzyły ukazując w progu wytatuowaną, odzianą jedynie w skąpy ręcznik, sylwetkę Sergio Ramosa na którego wydepilowanej klacie lśniły kropelki wody.
    - So to za spiekofishko?- zabulgotał z ustami pełnymi piany.
    - Kurwa Ramos czy ty nie masz w pokoju gaci?!- Gerard Pique spojrzał na Sevillczyka z wyrzutem. - Nie każdy chce oglądać twojego pindola!
    - A co? Może masz większego?!- Sergio zaszarżował na Katalończyka uzbrojony w szczoteczkę do zębów.
    Ręcznik, który okalał jego biodra zsunął się z nich lądując u stóp obrońcy, przez co każdy kto stał na korytarzu mógł podziwiać skarby Ramosa.
    Dziewczyna krzyknęła przeciągle zasłaniając oczy rękami a reprezentanci Hiszpanii jak na zawołanie ryknęli gromkim śmiechem. Costa machnął ręką idąc za pokojówką, natomiast Iker z Xabim zastanawiali się czy już zacząć się załamywać.
    - Odziej się Ramos. - Casillas wkroczył pomiędzy niego a Gerarda.
    - No co, prysznic brałem - zamamrotał Sergio, podnosząc ręcznik.
    - Wielki pokaz, mały okaz - mruknął sentencjonalnie David Villa, patrząc w ślad za odchodzącym obrońcą.
Śmiech piłkarzy ponownie wypełnił hotelowy korytarz.
    Jakieś piętnaście minut później wszyscy reprezentanci Hiszpanii opuścili swe pokoje i zgromadzili się na dziedzińcu przed hotelem.
    - Macie dwie godzinki czasu wolnego, potem wszyscy przychodzą na obiad, jasne? - zarządził trener del Bosque. - A, Iker, jest umówiony wywiad z jakąś dziewczyną z "La Furia Roja", czeka w altanie. Weź no sobie kogoś do towarzystwa...
    - Trener się boi, że tę dziennikareczkę nasz El Gato też bzyknie? - zapytał Costa kąśliwie.
    - Nieee, on bzyka tylko jedną - zachichotał Busquets.
    - Zamknąć twarze! - zagrzmiał trener. - Casillas, wybierz sobie kogoś, kto nie zrobi wsi i załatwcie to.
    - Ja chcę! - Sergio Ramos podniósł w górę obie ręce. - Ja!
    - Ramos, ty już dzisiaj dałeś występ - odparł Iker. - Pokojówce się będą twoje klejnoty śnić w koszmarach sennych.
  Sergio zajrzał dyskretnie za gumkę od spodni.
    - Nie wiem, dlaczego... - westchnął.
Przez drużynę przeleciały smieszki i chichoty.
    - Xabi, pozwolisz? - poprosił Casillas. - Ty na pewno zrobisz dobre wrażenie.
    - O, na jego widok laska zdejmie majty przez głowę - rzekł Costa półgębkiem.
    - Sam byś to chętnie zrobił, nie? - Nando Torres szturchnął Diega w bok.
    Prawie cała La Furia Roja jęła się pokładać ze śmiechu, kwicząc i płacząc, Diego Costa zaś, mimo ciemnej cery, spłonął czerwienią godną strażackiego wozu.

    Tymczasem Iker i Xabi spokojnie pomaszerowali w stronę altany.
Tam, na białej ławce, oświetlona promieniami słonca, siedziała kobieta, która na ich widok poderwała się pospiesznie, przygładzając dłońmi prostą sukienkę w kolorze głębokiego indygo. Ciemne włosy miała gładko zaczesane do tyłu i spięte w węzeł na karku i była piękna.
     Prawdę mówiąc jej fryzura, sukienka o kroju przywodzącym na myśl lata sześćdziesiąte i ta niepowtarzalna uroda przez chwilę sprawiły, że wziął ją za cudownie powstałą z grobu Romy Schneider, aktorkę, którą zachwycała się jego matka. Jednak nie, to nie była Romy, ta dziewczyna była tylko do niej bardzo podobna.
    I oszałamiająco piękna.
    - Witam panów - zaczęła nieco nerwowo. - Nazywam się Fernanda Vega i jestem dziennikarką serwisu "La Furia Roja".
    - Dzień dobry pani - rzekł Iker, a na jego bladym, zmizerowanym ustawicznymi wojnami z Carbonero, obliczu wykwitł uśmiech. - Ja jestem Iker Casillas, a to jest Xabi Alonso.
    - Dzień dobry - Xabi ujął drobną dłoń dziewczyny i potrząsnął nią delikatnie, jakby bał się, że może ją stłuc.
    - Chciałabym nagrać z panami wideo powitalne z Rio a potem króciutki wywiad, mam tutaj gdzieś pytania. - sięgnęła do aktówki przeszukując nerwowo jej zawartość. Gdy znalazła materiały potrzebn do pracy potknęła się o kabel kamery i byłaby upadła na drewnianą podłogę altany, gdyby nie szybki niemalże bramkarski refleks Xabiego. Nie pozwolił jej upaść, łapiąc ją w ramiona i leciutko przytrzymując w pasie.     Nagle świat zewnętrzny zwolnił na parę chwil, ptaki przestały śpiewać a wiatr szeleszczący w konarach drzew ucichł jak w kilka minut przed nadejściem burzy.
    Argentynka spojrzała w oczy Baska czując jak przez jej ciało przetacza się gwałtowna, oślepiająca fala, która niczym niewidzialna siła przyciąga ją bliżej niego. Przymknęła oczy, chcąc odpędzić nagą wizję w której piłkarz jawił jej się w blasku południowoamerykańskiego słońca, nagrzewającego ten ognisty kontynent. Odsunęła się od niego i nagle poczuła jak świat znów jest taki sam. Zachodzące słońce kładło na wzniesieniach złocistoczerwone promienie a w zagajniku cytrusowym z cicha rozpoczynało się granie cykad.     Iker Casillas kaszlnął dyskretnie chcąc zakomunikować dziennikarce, że nie mają całej wieczności. Xabi miał ochotę zamordować przyjaciela wzrokiem.
    Dziewczyna zrobiła na nim ogromne wrażenie i wiedział, że nie tylko on poczuł gwałtowną potrzebę bycia blisko. Zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu i jeszcze nie całkiem doszedł do siebie. Wywiad wydawał mu się za krótki a jego odpowiedzi zbyt oklepane i oczywiste. Chciał porozmawiać z nią o czymś zgoła innym i mniej prozaicznym. Pierwszy raz w życiu chciał posiadać magiczne moce, których użyłby do wysłanie Ikera w orbitę okołoziemską.
    - Dziękuję panom za poświęcony mi czas i mam nadzieję, że nie zbłaźniłam się do końca, to mój pierwszy dzień w Rio. - Fernanda uśmiechnęła się podając każdemu dłoń na pożegnanie.
    - Czy stan Jordiego jest poważny?- Iker ocknął się ze swoich przemyśleń.
    - Z tego co wiem już jest po operacji, ale w trakcie wystąpiły powikłania i niestety trzeba było ciąć w innym przypadku przeszedłby zabieg laparoskopii. Niestety będą panowie musieli jakoś wytrzymać ze mną.
    - Albo pani z nami. - posumował Casillas. - Szczerze pani współczuję, ostatnia kobieta która z nami współpracowała za każdym razem gdy jest jakaś większa impreza, zachodzi w ciążę. Zgraja buzującego testosteronu nie jest łatwa do opanowania.
    - Chwilowo jesteście panowie zdani na mnie. Niestety nikt nie mógł w tym czasie polecieć do Brazylii.
    - To wspaniale...- wyrwało się Xabiemu, zaraz jednak zorientował się jak to musiało zabrzmieć. - To znaczy wspaniale, że jednak nie przerażamy pani aż tak bardzo.
    Iker spojrzał na przyjaciela spod oka. Rzadko się zdarzało, żeby Alonso plątał się w zeznaniach, zwykle jego baskijskie opanowanie pozwalało mu zachować przytomnośc umysłu nawet w najdramatyczniejszych momentach. Coś tu się kroiło. Casillas wyczuwał, że między tymi dwojgiem coś się rodzi, może nawet miłość.
Miłość, pomyślał Iker. A idźcie wy mi w cholerę z tą miłością...

    Tysiące kilometrów dalej, w niewielkim hotelu w Montevideo, Federico del Toro podziwiał w łazienkowym lustrze swoją nową fryzurę w kolorze ciemnego blondu. Wyglądał w niej całkiem nieźle, a jak jeszcze zgolił zarost i dołożył okulary zerówki w kwadratowych oprawkach typu telewizor, sam siebie mógłby nie rozpoznać. To było dobre. Czekała go daleka droga, więc lepiej było się nie obnosić z własną twarzą, chociaż ze szpitala psychiatrycznego wyszedł najzupełniej legalnie.
Uśmiechnął się sam do siebie.
    To było takie proste. Tak samo szybko, jak nauczył się co powinien mówić i robić, by uznano go za niepoczytalnego, pojął jak ma zachowywać się człowiek wyleczony. Przepisanych mu psychotropów oczywiście nigdy nie zażywał, chowając je ukradkiem w szybie wentylacyjnym. Kiedyś, w dziewiętnastym wieku, gdy wzniesiono budynek Azylu świętego Judy Tadeusza dla umysłowo chorych w Zarate, ogrzewanie opierało się na kominkach, a szyby wentylacyjne rozprowadzały ciepłe powietrze po pokojach pacjentów. Lata później zamontowano kaloryfery, ale szyby zostały, teraz właściwie zupełnie już zapomniane, dzięki czemu stanowiły wygodną skrytkę.
    Gdy tego pięknego, czerwcowego dnia stanął przed obliczem rady lekarskiej, wiedział już, że wygrana będzie po jego stronie. I była, uznano go za zdrowego i nie zagrażającego społeczeństwu, po czym zwolniono ze szpitala. Przekroczywszy bramę z jedną chudą walizką w dłoni już wiedział co będzie robić.
Szukać jej.
Szukać swego anioła.
    Omal jej nie stracił przez tę jej cholerną rodzinę. Od początku go nie cierpieli, zwłaszcza ta dziwka Ana. Wszyscy mówili, że Ana i Antonia są identyczne, ale on widział co innego. Antonia to był anioł z nieba, anioł, który go kochał. A Ana... Od pierwszej chwili, gdy zostali sobie przedstawieni, widział w jej oczach nieufność. Podjudzała Antonię przeciw niemu, karmiła ją kłamstwami.
    Musiała umrzeć, to jasne. Musiała umrzeć, by miłość Federico i Antonii mogła trwać.
Nie musiał się teraz bardzo wysilać, by dowiedzieć się, że Antonia wyjechała z Argentyny. Jeszcze mniej wysiłku kosztowało go zdobycie pieniędzy, ot, trafił na jakiegoś bogatego chłopka, który przyjechał do Buenos kupić samochód i kretyńsko machał na prawo i lewo harmonią pieniędzy. Zwabienie go w odludne miejsce, pod pretekstem oględzin auta, nie stanowiło żadnego problemu, zatłuczenie cegłą również.
    Dzięki szmalowi kmiotka idioty Federico załatwił sobie bez trudu lewe papiery i niezbyt legalną przeprawę przez La Platę, do Montevideo. Tam uruchomił swoje stare kontakty i zdołał ustalić, że jego anioł, podróżujący pod zmienionym nazwiskiem, właśnie wylądował w Rio de Janeiro. Cóż, witaj zatem Brazylio.
I witaj aniele.
A jeśli nie będzie go chciała?
Federico przygładził włosy i wyprostował się.
Jeśli Antonia nie będzie należeć do niego, nie będzie należeć do nikogo.


__________________________________________________________________
Witajcie!
Jesteśmy wzruszone tak dużym odzewem na nasze opowiadanie! Mamy nadzieję, że nie zawiedziemy waszych oczekiwań i wyjdzie nam tak jak zamierzamy. 
Specjalnie na potrzeby tego opowiadania a także dla wprowadzenia do historii stworzyłyśmy trailer! 
"Trailer La tormenta" 
                                                            Miłego czytania! 
                                                                                 Fiolka&Martina :*


poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Prolog

                                                           

                                                     "A-ha Crying in the rain"



Sierpień 2009r. - Buenos Aires

    Krople deszczu spadając z nieba nie mogły pozbawić jej cierpienia wywołanego odejściem Any. Kochanej starszej o dziesięć minut bliźniaczki, bez której życie nigdy nie będzie już takie samo.
Odkąd dowiedziała się o tej straszliwej zbrodni co noc modliła się o deszczową pogodę, chciała by rzęsisty deszcz zmył z niej to straszliwe cierpienie, które przytłaczało ją niczym ciężkie brzemię, niepozwalające oddychać.
    Koszmary dręczące ją w  nieliczne noce, gdy sen w końcu chciał nadejść, odrywając na chwilę od rozdrapywania ran.
    To ona powinna zginąć z rąk psychopatycznego debila, który zatruł życie jej rodzinie, doprowadzając do śmierci jej siostry. Wyrzuty sumienia i niekończący się proces wyczerpały ją tak bardzo, że po roku od śmierci Any, stała się cieniem samej siebie. W końcu nadszedł dzień na który czekali wszyscy, którzy kochali dwudziestotrzyletnią Anę Romero i tak jak jej rodzina chcieli kary dla mordercy, która i tak nigdy nie wróci jej życia. Wyrok był miażdżący, zwyrodnialec uniknął więzienia, zostając uznanym za niepoczytalnego i niezdolnego do racjonalnego myślenia. Ojciec bliźniaczek patrząc na uśmiechniętą twarz trzydziestolatka miał ochotę rzucić się w jego stronę i samemu wymierzyć sprawiedliwość. W ostatniej chwili został odciągnięty przez ochronę sądową, jego żona pod wpływem emocji osunęła się na ławkę a córka wpatrywała się w prześladowcę z przerażeniem.
    - Wrócę po ciebie. - jego wargi niemo wyszeptały w jej stronę.

    Odwróciła się z obrzydzeniem i strachem, biorąc matkę pod ramię i wyprowadzając poza salę sądową. Dalsza część tego makabrycznego przedstawienia była dla niej nieistotna, musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
    Kilka dni później, siedziała w samolocie do Madrytu mając ze sobą tylko jedną torbę i nową tożsamość, która w przyszłości miała jej zapewnić bezpieczeństwo. Ostatni raz spojrzała na *"Miasto dobrych wiatrów", które tak bardzo kochała i w którym zostawiła część siebie. To  tutaj w grobie z jasnego marmuru, pogrążona w wiecznym śnie, leżała jej ukochana Ana.

Madryt

    Florentino Perez z dumą spojrzał na spoczywający przed nim kontrakt podpisany z nowym zawodnikiem Los Blancos. Dwudziestoośmioletni Xabi Alonso, gwiazda Liverpoolu był jednym z niewielu, którego prezes chciał mieć w swojej "stajni". Talent młodego Baska był ogromny, ale Anglicy nie potrafili do końca wykorzystać potencjału, który on Flo doskonale przewidział. Był pewien, że Alonso zostanie u niego na wiele, wiele lat tworząc z resztą piłkarzy coś w rodzaju galaktycznej bomby.
     Dodatkowym powodem do pompowania ego prezesa Realu był fakt, iż ojciec Xabiera, słynny Periko grał przez jakiś czas w znienawidzonej przez Madryt, Barcelonie. To dodatkowy prztyczek w nos dla tych kurdupli z Katalonii, każda nieudana inwestycja FCB, była powodem do zadowolenia i otwarcia najlepszego, francuskiego szampana. To właśnie uczynił Flo, kładąc nogi na idealnie wypolerowanym blacie biurka, wielkością przypominającego lądowisko dla lotniskowców marynarki wojennej.
    Xabi po opuszczeniu biura prezesa, udał się do nowego mieszkania, które pomogła mu kupić jego matka- Isabel. Nie potrzebował wielkich przestrzeni i luksusów, miał w nim tylko spać, jeść i jakoś funkcjonować do czasu aż zapragnie czegoś innego. Kolejnym argumentem był fakt, iż nie miał z kim dzielić dużych przestrzeni. Dwa miesiące temu rozstał się z Nagore, która nie chciała wrócić do Hiszpanii, wybierając życie i karierę w Londynie. Widocznie nie dane im było być razem, życie czasami pisze dla ludzi dziwne scenariusze. Xabi czuł się w Kastylii lepiej niż w Anglii a dodatkowym plusem była możliwość szybkiego przemieszczenia się do Kraju Basków. Zawsze mógł polecieć do rodziców na kilka dni, zregenerować się i wrócić. Państwo Alonso posiadali mieszkanie w stolicy, dzięki czemu ich środkowy syn nie będzie czuł się w Madrycie samotny.
    Xabi nie czuł się jednak samotny, był zraniony ale wiedział że w Madrycie czeka go wiele pięknych chwil. Miłość trzeba odstawić na boczny tor i skupić się na karierze, czuł że najbliższe lata będą obfitować w rzeczy wielkie.




Słowniczek: 
*Buenos Aires (hiszp. Pomyślne/ Dobre Wiatry)
* La Tormenta(hiszp. burza)


_______________________________________________________________________
Witajcie! 
Żeby za bardzo nie przynudzać, chcemy Was powitać na naszym nowym blogu z boskim Xabierem w roli głównej. Zachciało nam się dusznej i romantycznej story i takim sposobem narodziła się wizja La Tormenty. Mamy nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i będziecie do nas zaglądać. Możemy zapewnić jazdę bez trzymanki, bo jeśli w opowiadaniu pojawia się Brodaty to wiedzcie, że coś się dzieje... :) 
                                                                Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)