La tormenta
czwartek, 29 maja 2014
Rozdział V
Fer po powrocie do Magatariby została bezzwłocznie wysłana na odpoczynek do pokoju. Właściwie powinna pojechać z reprezentacją do Rio i tam porobić zdjęcia oraz nakręcić krótkie filmiki z zawodnikami.
- Dzisiaj masz wolne dziecko. - del Bosque pogłaskał ją po włosach w patriarchalnym geście. - Jeśli chcesz tutaj zostać do finału to trzeba się oszczędzać. W zaufaniu wyznam ci, że ja też nie czuję się najlepiej w tym klimacie. - powiedziawszy to ruszył w stronę autokaru.
Korzystając z wolnej chwili postanowiła odświeżyć się i wybrać na krótki spacer po okolicy. Magatariba była terenem w większości należącym do właściciela hotelu, nikt nie powinien jej tutaj widzieć. Po orzeźwiającym prysznicu, wytarła się do sucha kierując się w stronę szafy z której wyciągnęła lnianą sukienkę w cytrynowym odcieniu.
Kilka minut później schodziła z patio w stronę rozłożystego ogrodu, łagodnie przechodzącego w brazylijski las deszczowy. Wszystko wyglądało , jakby natura rozwijała się tutaj bez ingerencji człowieka. Ogromne bogactwo drzew i krzewów, wszechobecna wilgoć i skrzek kolorowych papug wywołało w niej zachwyt. Brnęła dalej w soczyście zieloną głębię, czując się wolna i odpręzona. Gdy spojrzała do góry ujrzała sklepienia drzew układające się w baldachim z którego zwisały pojedyncze liany.
Brazylijski las różnił się od podzwrotnikowej roślinności Hiszpanii, przywykłej do suchego powietrza z nad Afryki. Tutaj nawet zieleń miała inne odcienie a bambusowce, palmy olejowe i hebanowce przeplatały się z pnączami lian i filodendronów. W powietrzu czuć było wanilię, tak jakby niewidzialna ręka rozpyliła wokół ten kojący zapach.
Fer skupiona na wędrówce nie zauważyła idącego za nią Xabiego, który zaniepokojony jej wcześniejszymi omdleniami postanowił zostać jej dyskretnym aniołem stróżem.
Przystanął w pewnej odległości obserwując jak dziewczyna z zachwytem przygląda się ukrytemu w lesie jezioru , które z daleka skrzyło się zachęcając do kąpieli. Turkusowo- zielona woda była tak krystaliczna, że można było dojrzeć co dzieje się na dnie.
Xabi patrzył jak zahipnotyzowany, nie mogąc oderwać wzroku od kształtów dziewczyny.
Fer poczuła czyjąś obecność każdą cząstką ciała. Drobne włoski na karku stanęły dęba ze strachu, krew w żyłach krążyła szybciej roznosząc adrenalinę do każdej komórki. Oddychała szybciej próbując się uspokoić, stłumić w sobie pragnienie ucieczki. Była przekonana, że to Federico postanowił na nią zapolować. Wreszcie się odwróciła, chcąc stanąć z prześladowcą oko w oko. Jakie było jej zdziwienie, gdy za sobą ujrzała Xabiego. Bask przyglądał się jej z niemym pragnieniem w oczach, zobaczywszy jej rozszerzone ze strchu źrenice bez zastanowienia przygarnął ją do siebie.
Gorące wargi Rudobrodego wzięły zuchwale w posiadanie miękkie, delikatne usta Fernandy. Całował ją tak, jak, człowiek spragniony pije wodę, znalezioną w oazie, podczas wędrówki po pustyni. Argentynka miała wrażenie, że pod wpływem bijącego od Baska żaru roztapia się każda komórka jej ciała i zaczyna płonąć w niesmiertelnym ogniu rozkoszy.
Dłonie Argentynki wtargnęły pod koszulkę Xabiera, pieszcząc jego muskularną, owłosioną pierś, tymczasem usta Baska zsuwały się coraz niżej, znacząc płomienny szlak od warg Fer, poprzez jej szyję, by wreszcie dotrzeć do dekoltu. Dziewczynawyprężyła się, przeszywana płomieniem rozkoszy.
- Xabi! - jęknęła.
- Chciałbym, by ten moment mógł trwać wiecznie, mój aniele! - odparł Alonso, pieszcząc swym gorącym oddechem jej skórę.
Ostatnie słowo, wypowiedziane przez Xabiego, zadziałało na Fernandę jak zimny prysznic. Bez namysłu odepchnęła Rudobrodego od siebie, obu rękami i cofnęła się kilka kroków.
- Nigdy więcej mnie tak nie nazywaj! - krzyknęła.
- Fer, ja przepraszam, ja... - Xabi wyciągnął ku niej dłonie, ale Fernanda odwróciła się i pobiegła ścieżką z powrotem do ośrodka.
Tymczasem La Furia Roja (oprócz uziemionych za utarczkę Ikera, Ramosa, Xabiego i Pique) zwiedzała Rio de Janeiro. Obejrzeli słynną plażę Ipanema, przeszli się po kilku co bardziej zabytkowych budowlach, weszli na słynne Corcovado, z figurą Chrystusa, potem zaś mieli zdobyć nie mniej słynną Głowę Cukru (Pão de Açúcar), granitową górę, wznoszącą się u wejścia do zatoki Guanabara, jak milczący strażnik wielkiej metropolii.
Oszklony wagonik kolejki linowej zabrał ich na stację przesiadkową, mieszczącą się na szczycie niższej góry, zwanej Morro da Urca.
- No dobra chłopaki, macie dwadzieścia minut na to, żeby się rozejrzeć, potrzaskać focie, wrzucić samojebkę na fejsa, czy co tam sobie chcecie - zarządził del Bosque. - Po tym czasie widzę was wszystkich na stacji, wsiadających do wagonu jadącego na Pão de Açúcar, jasne?
- Tajest, szefie - odpowiedzieli piłkarze.
Okazało się, że nie tylko Hiszpanie wybrali się na Głowę Cukru, uczyniła to również reprezentacja Brazylii. Kiedy część La Furia Roja wraz z Lenor dotarła na górny taras widokowy, kręciło się tam kilku podopiecznych Luiza Felipe Scolariego.
Tłumaczka, zmęczona nieco dosyć aktywnym dniem i koniecznością nieustannego pacyfikowania niesfornych piłkarzy, zwłaszcza zaś Diego Costy, który był w wyraźnie złym humorze i szukał ze wszystkimi zaczepki, oparła się o barierkę, spojrzała na imponującą panoramę miasta przed sobą, obramowaną wzgórzami, a zamkniętą rozmigotaną w słońcu płachtą oceanu i odetchnęła pełną piersią.
- Cześć mała - sapnął jej ktoś do ucha.
Odwróciła się i ujrzała wyszczerzonego Neymara.
- Jak się znudzisz małpoludami, i zechcesz prawdziwego mężczyzny - puścił oczko. - To jestem do twoich usług.
- Ja tu nie widzę żadnych małpoludów - odparła lodowato Lenor.
- Jak to nie? -zachichotał Ney. - A Costa? Wygląda jakby mu pociąg z ewolucją odjechał!
Na jego nieszczęście Diego Costa obdarzony był słuchem godnym nietoperza i tę uwagę dosłyszał zupełnie wyraźnie.
- Co powiedziałeś, kurduplu? - spytał, podchodząc. - Chcesz wyskoczyć przez tę barierkę i poznać nowy wymiar nurkowania?
- Wal się, jaskiniowcu - odparł Neymar. - Madrycki bandyta!
- Barcelońska, zapłakana pizda - wycedził Costa przez zęby, spoglądając z wysokości swojego metra osiemdziesiąt osiem na niższego trzynaście centymetrów Neya. - Lizodup Messiego.
- Odwołaj to! - wrzasnął Neymar głosem cienkim.
- Chłopaki, spokojnie - Pepe Reina zmaterializował się nie wiadomo skąd, za nim zaś nadciągał już wierny druh, David Villa. - Przeproście się grzecznie, ale już. Ludzie patrzą.
- Mam to w dupie - odparł niepokorny Costa. - I nie będę tej pizdeczki przepraszał.
- Ja ci dam pizdeczkę! - Neymar rzucił się na Diego i wywiązała się szamotanina.
Pepe Reina pokręcił tylko głową, David wykonał facepalma, natomiast Lenor poczuła, że ma dosyć.
- Wystarczy! - ryknęła, rozdzielając zwaśnionych piłkarzy własnym ciałem.
- Nawet nie potrafisz porządnie uderzyć, cioto - szydził Costa.
Dotknięty do żywego Neymar wziął potężny zamach... i trafił Lenor prosto w szczękę.
Tłumaczka zatoczyła się i padła wprost w objęcia Costy, który ją rycersko podtrzymał.
- O ty chamie niemydlony! - zazwyczaj spokojny Villa wyrżnął Neymara w twarz. - Będziesz bił kobietę?
Ney rozpłaszczył się na barierce, po czym zamachnął się do kolejnego ciosu, ale nie zdołał go zadać, bo wielka, brązowa dłoń chwyciła go za nadgarstek.
- Co tu się wyrabia? - zapytał spokojnie Hulk po portugalsku.
- Idioci się biją - odparła Lenor z urazą, rozcierając obolałą szczękę.
- Zabierz go do okulisty - rzekł szyderczo Diego Costa, wskazując Neymara. - Pomylił tę ślicznotkę ze mną i jej przyłożył.
- Ney, jesteś debilem - rzekł, ze spokojem Hulk, pakując sobie Neymara pod pachę, jak kociaka.
- Puść mnie, to go zabiję! - warknął Ney.
- Stul dziób, dziecino - polecił Hulk. - Idziemy, Scolari czeka przy wagonie. Przepraszam za tego frajera, panie i panowie.
- Spoko - odparł Pepe Reina.
Po chwili Hulk, niosący Neymara pod pachą zniknął na schodkach prowadzących w dół.
- Jak się Iker dowie to znowu będzie się pienił. - sprawę podsumował Fabregas.
Villa wlazł na betonowe podwyższenie, niczym poseł na mównicę w parlamencie. Zagwizdał na resztę towarzystwa, która zainteresowana tym co chce im powiedzieć, podeszła bliżej niego.
- Każdy z was widział incydent z Neymarem. - zaczął. - Sprawa nie może dojść do uszu trenera a tym bardziej Ikera!
- Bo co pobije nas?- zarecholił Koke.
Torres uczynnie rąbnął go w potylicę.
- Dzięki Nando. - David zwrócił się do kumpla. - Iker ma ostatnio kryzys i wścieka się o byle co, więc lepiej żeby o pewnych sprawach się nie dowiedział.
- Dobrze gada, polać mu!- skomentował Reina. - A teraz gęsiego panowie do wagonika, póki Bosque ma jeszcze do nas jakąkolwiek cierpliwość.
Godzinę później autokar wiozący piłkarzy zatrzymał się przed wejściem do hotelu a oni wylali się z niego biegnąć do swoich pokoi. Ramos i Pique przez ten czas trenowali pod okiem asystenta del Bosque, cały czas zastanawiając się co koledzy robią w Rio. Teraz przebrani w świeżutkie dresy, skarpety i obowiązkowe klapki, wyszli poplotkować. Sergio zobaczywszy Lenor biegnącą do siebie z wielkim siniakiem na brodzie, zaczął swoje prywatne śledztwo. Oczywiście nie był debilem i wiedział, że większość zawodników nabierze wody w usta, ale miał swoje sposoby.
Zaczaił się pod pokojem Isco a gdy nikt nie patrzył, bez pukania wparował do środka, zaskakując młodego Hiszpana kompletnie gołego. Ramos od razu począł pstrykać, uchwycając wszystkie okazałości dwudziestotrzylatka.
- Ramos! Jebnęło cię w głowę na treningu? Schowaj tego iphone'a i skasuj zdjęcia!
Sergio zaśmiał się rozpoczynając negocjacje.
- Skasuję, jeśli powiesz mi dlaczego tłumaczka ma siniec na brodzie? Co się działo w Rio?
Isco przez chwilę miał dylemat w końcu Villa zabronił im mówić o bójce Costy z Neymarem, ale jak zwykle w takich sprawach przeważył strach przed opublikowaniem nagich zdjęć. Jego dziewczyna nie byłaby zadowolona a hotki nie dałyby mu spokoju.
- No dobra, ale morda w kubeł! - zastrzegł.
Ramos nastawił radary.
- U mnie ta informacja będzie strzeżona jak najpilniejsza tajemnica państwowa! - przyrzekł solennie.
- Lenor dostała rykoszetem po tym jak chciała rozdzielić Costę z Neymarem.
- O co poszło tym brazylijskim orangutanom?- zdziwił się stoper.
- Podobno Neymar zarywał do Lenor i obraził przy tym Diego a ten się wkurwił i zaczęli się wyzywać.
- Brazylijczycy. Jak zwykle mają problemy z opanowaniem emocji.
Isco nie skomentował tej wypowiedzi, każdy kto znał Ramosa wiedział, że akurat on jest ostatnią osobą o której można powiedzieć opanowany. Na boisku chwilami zachowywał się jak człowiek, któremu przegrzały się zwoje mózgowe. Poza był raczej nieszkodliwy, ale jak coś czasem chlapnie to ręcej opadają.
- Tylko pamiętaj nikomu ani słowa. - przypomniał Alarcon.
Ramos przejechał kciukiem i palcem wskazującym po ustach w geście zamknięcia ich na zamek.
Wyszedł zadowolony ze swojej misji szpiegowskiej od razu udając się do Ikera. Del Bosque mógł się o wszystkim nie dowiedzieć, bo na pewno wcisnęli mu kita że Lenor się wywróciła, ale u Ikera informacja będzie pilnie strzeżona.
Obrońca znalazł przyjaciela na tarasie pokoju, Casillas nawet nie zauważył jego przybycia, wpatrywał się w stronę wzgórz z miną głęboko nieszczęśliwej jednostki.
- Casillas ale mam newsa!- Ramos wdarł się z wdziękiem buldożera w przemyślenia Ikera na temat sensu życia.
- Mógłbyś pukać zanim wejdziesz do mojego pokoju. - odpowiedział z wyrzutem. - Czasami mam wrażenie, że twój umysł cofa się w ewolucji do małpo podobnych.
- Ej no ja ci tu newsa z wycieczki do miasta chce sprzedać a ty mnie obrażasz!- obruszył się Ramos.
Kochał Ikera jak brata, ale chwilami miał wrażenie że przyjaciel dziadzieje i staje się zrzędliwym prykiem a nie facetem ledwie po trzydziestce.
- Mów co masz do powiedzenia i zostaw mnie samego. - Casillas nie miał ochoty na plotki, nie po dzisiejszym wystąpieniu Sary.
- Costa bił się z Neymarem, a Lenor dostała rykoszetem - wyrzucił z siebie niezmiernie zadowolony Sergio. - Ma siniaka na podbródku!
- Co? - Iker wyglądał teraz jak rozwścieczony kot. Zdecydowanie zasługiwał na swój przydomek, El Gato, stwierdził Ramos w duchu. - Kto jej przyłożył, Costa?
- Nie, Neymar - odparł Sergio. - Ale Costa go sprowokował, bo Ney zarywał do Lenor!
- Nogi mu powyrywam z dupy - obiecał Casillas, ruszając ku drzwiom.
- Ale ej, Iker! Nie rób nic głupiego! - Ramos ruszył za przyjacielem.
Iker w odpowiedzi zatrzasnął mu drzwi przed samym nosem.
Większość ekipy bawiła w pokoju gier, rżnąc beztrosko w bilard, piłkarzyki oraz playstation, gadając, klepiąc w komórki i generalnie się bycząc. Atmosfera była radosna i beztroska jak na koloniach, sala rozbrzmiewała gwarem i śmiechami.
Diego Costa ogrywał właśnie Javiego Martineza w FIFA, rżąc przy tym rozgłośnie, kiedy drzwi pokoju otwarły się z hukiem i do środka wkroczył Iker Casillas, gniewnie łypiąc czarnymi oczyma spod nisko nasuniętych brwi.
- Co się stało, Iker? - zapytał zdumiony Iniesta, ale kapitan po prostu odsunął go ruchem ramienia z drogi.
Andreas zamrugał oczyma, nie wiedząc co zrobić, był bowiem z natury człowiekiem niezmiernie łagodnym, natomiast Casillas podszedł do Costy i wydarł mu z ręki gamepada.
- Pojebało cię?! - Diego zerwał się na równe nogi, ciskając gromy z brązowych ócz.
- Czy ty się, kurwa, nie umiesz zachować między ludźmi, neandertalczyku pieprzony? - zapytał Casillas bez wstępów.
- Czy ci doniczka na łeb, kurwa, spadła? - odparł Costa. - Albo może przegrzało cię na słońcu? Bo bredzisz od rzeczy.
- Dobrze wiesz o czym mówię - warknął Iker. - Narobiłeś gnoju na wycieczce! Brukowce będą miały używanie! Może byś zaczął wreszcie używać mózgu i przestał dymić do każdego, co?
Diego wyszczerzył białe zębiska w szyderczym uśmiechu.
- A, o to chodzi - powiedział. - To nie ja zacząłem, tylko ten wyskrobek Neymar, jesli chcesz wiedzieć.
- Leć po Reinę i Villę - mruknął Mata półgłosem do Juanfrana. - Będzie burda.
- Gówno mnie obchodzi kto zaczął - Iker nie dawał się spacyfikować. - Przestań robić syf wokół siebie! Przez ciebie niewinna dziewczyna dostała w twarz, debilu pieprzony!
Uśmiech Diego się jeszcze poszerzył.
- Spokojnie, świętoszku - zawodnik Atletico poklepał Ikera po policzku. - Nie napinaj się tak, bo ci żyłka pęknie.
Casillas złapał Costę jedną ręką za koszulkę na piersi.
- Masz ją przeprosić, rozumiemy się? - rzekł głosem strasznym. - I trzymać się od niej z daleka!
Diego po prostu się roześmiał.
- A niech mnie, świętoszek miałby ochotę pocudzołożyć! - prychnął.
Iker ryknął jak ranny łoś i rzucił się na zuchwalca. Byłby mu przyłożył, gdyby nie przytomna interwencja sprowadzonych przez Juanfrana Reiny i Guaje, oraz dokooptowanego do pomocy Daniego Carvajala. Pepe i Dani chwycili zionącego furią kapitana pod ręce i czym prędzej wyprowadzili na hotelowe patio, tymczasem David jął studzić temperament klubowego kolegi.
- Kotuś, ty znowu rozrabiasz - zauważył flegmatycznie. - Idź może pod zimny prysznic, czy coś?
- Co się mnie wszyscy czepiają? - Costa zrobił minę uciśnionej niewinności. - Przecież ja padam ofiarą zaczepek!
- Diego, czy ja wyglądam jak sędzia? - Villa popatrzył na niego z politowaniem. Przez zebrany dookoła tłumek piłkarzy przeleciały śmieszki. - Mnie na te plewy nie weźmiesz, za dobrze cię znam. Zbastuj trochę, bo rozwalasz drużynę. Ikerowi może trochę odpierdala ostatnio, ale potrzebujemy go, kumasz? Łeb do wiadra i do przodu, misiu.
Tymczasem na patio Pepe Reina i Dani Carvajal dowlekli Ikera do baseniku, w którym znajdowała się fontanna i siłą posadzili na jego ozdobnym obmurowaniu.
- Iker, co ci odwala? - zapytał Reina ze zgrozą. - Ja cię nie poznaję, chłopie, zachowujesz się jak szaleniec!
- Mam pozwolić na taki gnój w drużynie? - warknął Casillas próbując się podnieść.
- Sam go robisz - zauważył Dani.
- No właśnie - poparł go Reina, na powrót sadzając kapitana. - Costa zachowuje się jak jaskiniowiec czasami, ale lejąc go po mordzie problemu nie rozwiążesz.
- Puśćcie mnie! - wrzasnął Iker, po którym mądra wypowiedź Reiny najwyraźniej spłynęła jak po kaczce.
- Najpierw się ochłodzisz - odparł Pepe Reina i pchnął go oburącz w pierś. Iker majtnął się do tyłu i wpadł z pluskiem do wody. Wynurzył się zaraz, parskając i plując, odgarnął z czoła mokrą plerezę, rzucił Reinie mordercze spojrzenie i zostawiając za sobą mokre ślady, opuścił patio, a potem pokój gier.
Ociekającego golkipera spotkała na korytarzu wychodzaca ze swojego pokoju, Lenor. Dziewczyna czym prędzej wciągnęła nachmurzonego Casillasa do siebie, chcąc doprowadzić go do stanu używalności.
- Poczekaj tu na mnie, wezmę ręcznik z łazienki. Nie możesz tak ociekać bo się przeziębisz. - zniknęła w przylegajacym do sypialni pokoju kąpielowym. Po chwili wróciła z puszystym ręcznikiem, nie dając go jednak Ikerowi. Kilkoma zamaszystymi ruchami wytarła mokre włosy bramkarza, który cały zabieg osuszenia znosił z godnością lorda. - Teraz jesteś suchy i puchaty, więc możesz mi powiedzieć dlaczego postanowiłeś kąpać się w ubraniu?
- Wpadłem do fontanny. - burknął Iker.
- Wpadłeś sam czy raczej ktoś ci pomógł?- zapytała dociekliwie.
Iker nie odpowiedział przyglądając się zasinionemu fragmentowi skóry na brodzie Brazylijski. Zagotowało się w nim na myśl, że te dwa skaczące do siebie orangutany mogły ją skrzywdzić. Polubił tłumaczkę, świetnie czuł się w jej towarzystwie i ani przez chwilę nie myślał o połajankach Sary.
- Mogę to samo zapytać ciebie o ten paskudny siniak na twojej brodzie. - delikatnie dotknął stłuczonego miejsca.
- Daj spokój. - machnęła lekceważąco ręką. - Jestem niezdarą.
Oczy El Gato zalśniły niczym u prawdziwego drapieżcy.
- Nie potrafisz kłamać, Lenor. - zaczął nazbyt ostro. - Nie powinnaś chronić Costy a zwłaszcza tego gówniarza, Neymara.
- Nikogo nie chronię. Jestem tutaj po to, żeby ułatwiać wam komunikację nie sprawiać problemy. Dostałam na własne życzenie, nie musiałam między nich wchodzić.
- Jesteś tutaj bardzo potrzebna i nikt nie będzie podnosił na ciebie ręki, inaczej osobiście mu ją wyrwę. - chociaż w głosie Ikera słychać było złość, to Lenor wyczuła także nutę czułości i troski. Wiedziała, że Iker nie jest typem awanturnika a problemy w związku rzutują na jego relacje międzyludzkie.
Bramkarz wyszedł pośpiesznie z pokoju tłumaczki, zamykając się w swoim pokoju jak w niezdobytej przez nikogo twierdzy.
Lenor tymczasem postanowiła sprawdzić co porabia Fernanda. Zapukała cicho do pokoju koleżanki a gdy odpowiedziała jej głucha cisza, postanowiła wejść do środka. Dziennikarka spała na łóżku w ubraniu i butach a wokół niej na łózku, walały się zużyt chusteczki. Na policzkach Argentynki widać było ślady zaschniętych łez, oznaczające to że zasnęła z wyczerpania. Lenor zrobiło się przykro nowo poznanej przyjaciółki, zdążyła ją polubić i bardzo obawiała się o jej zdrowie emocjonalne. Fer, prawie wszędzie nosiła ze sobą telefon komórkowy a przy każdej otrzymanej wiadomości bladła i zaczynała histerycznie reagować. Ścigały ją jakieś demony o których nie chciała mówić a Lenor wiedziała z doświadczenia, że wygadanie się komuś sprawia ulgę.
Xabi również zakopał się w swoim pokoju, zamawiając do niego cichcem butelkę wina. Opróżnił ją w całości, czując jak trunek wesoło buzuje w jego żyłach, ale wcale nie poprawiło to jego fatalnego nastroju.
Pierwszy raz w życiu czuł się chory z pożądania, które odczuwał na widok Fernandy. Dziennikarka wzbudzała w nim wszystkie uczucia, które zwiastują głebokie i wszechogarniajace uczucie do drugiej osoby. Nie pragnął jej jedynie w sensie fizycznym, odczuwał także potrzebę roztaczania nad nią opieki, zwyczajnego bycia obok. Podobało mu się w niej wszystko jej uroda, sposób chodzenia, mówienia i to jak nieświadomie poprawiała włosy. Trzymając ją w ramionach, czuł że żyje w końcu był gotów oddać się komuś w całości, być dla niej całym światem. Jakże bolało go to, że po chwili uniesienia odepchnęła go a potem zwyczajnie uciekła.
_________________________________________________________________________
Jesteśmy, żyjemy i nie zapomniałyśmy o piątej części którą mamy przyjemność zaprezentować.
Życzymy przyjemnego czytania! Czekamy z zapartym tchem na wasze opinie!
Pozdrawiamy serdecznie F&M :)
A w ramach bonusu:
Jego lordowska mość! <3
Oraz trochę prywaty i Decimusia! Brawo Panowie! :D
wtorek, 13 maja 2014
Rozdział IV
*music*
Burza rozłożyła swe mroczne skrzydła nad Salvador, zamieniając noc w festiwal wagnerowskich grzmotów i niemal nieustających błysków. Palmy za oknem gięły się, chłostane wiatrem i deszczem, a Fernanda, odziana w schludną niebieską piżamę, przewracała się z boku na bok w hotelowym łóżku, bezskutecznie usiłując zasnąć. Emocje minionego dnia dawały się jej jednak we znaki, a w głowie płynął nieustanny i nie dający się wyłączyć potok myśli.
Ten straszny człowiek ją znalazł, znowu wisiał nad nią niczym cień drapieżnego ptaka nad uciekającą ofiarą. Czy już przez całe życie będzie musiała oglądać się przez ramię? Czy nigdy nie zazna wytchnienia od ciągłego strachu? A już się wydawało, że zostawiła przeszłość za sobą i będzie mogła wreszcie zacząć normalne życie. mieć męża, dzieci, rodzinę...
W wyobraźni Fernandy natychmiast pojawiło się przystojne, męskie oblicze, zdobne w miedzianorudą brodę. Och, Fer nie mogła tego ukrywać przed sobą, Xabi podobał jej się i to bardzo. W wyjątkowy sposób łączył w sobie męską siłę i niespotykaną delikatność oraz ciepło. A kiedy ją dzisiaj pocałował...
Z piersi dziewczyny wydarło się głośne westchnienie. Pokój utonął na chwilę w oślepiającym błysku kolejnego pioruna.
Wiedziała jednak, że nic z tego nie będzie, bo być nie może. Była przeklęta, skazana na samotność, a wiążąc się z Xabierem naraziłaby na niebezpieczeństwo ze strony tego szaleństwa również i jego. A do tego przecież dopuścić nie mogła. Dlatego ten jeden pocałunek musiał być początkiem i końcem zarazem.
Za oknem huknęło gromko, jakby podkreślając ponure myśli Fernandy. Dziewczyna jęknęła i spojrzała na zegarek w komórce. Trzecia piętnaście. Czy ta burza nigdy się nie skończy?
Zagrzmiało jeszcze raz, już nie tak mocno, błysnęło i znowu zagrzmiało.
Sekundę po umilknięciu grzmotu za drzwiami apartamentu coś cicho stuknęło/
Fernanda wstrzymała oddech.
Może ogłuszony niebiańską kanonadą słuch płatał jej figle?
Stuknięcie powtórzyło się, wyraźne w zapadłej chwilowo ciszy, potem coś zgrzytnęło, jakby ktoś przeciągnął czymś twardym po laminowanej powierzchni drzwi.
Serce tłuklo się jak oszalały ptak w piersi Fer, gdy szła przez pokój.
- Jest tam kto? - zapytała drżącym głosem.
Cisza.
- Halo? - przyłożyła ucho do drzwi.
Nagły huk pioruna uderzającego gdzieś blisko sprawił, że Fernanda podskoczyła z cichym krzykiem.
- Jaka ja jestem głupia - powiedziała, śmiejąc się nerwowo. - To tylko moje ner...
Na korytarzu ktoś zachichotał, tuż pod samymi drzwiami pokoju Fer. Krzyknęła znowu, tym razem głośno i odskoczyła jak oparzona, potem wypadła jak szalona na korytarz.
Był pusty, przynajmniej do chwili, póki z sąsiedniego pokoju nie wybiegła Lenor, w żółtej koszulce z wielkim numerem 3 na plecach. Jej loki powiewały niczym wariacka aureola dookoła głowy.
- Boże, co się stało, krzyczałaś? - zapytała, chwytając Fer za ramiona.
- Wydawało mi się... - zaczęła niepewnie Fernanda. - Ktoś chyba chodził po korytarzu.
Tłumaczka puściła ją i zaczęła się śmiać, jednocześnie przykładając rękę do serca.
- Aleś mnie przestraszyła - chichotała. - Myślałam, że się coś strasznego stało, a to... Ihihihi... A to pewnie Santi Cazorla się znowu przekradał do automatu z batonikami!
- Santi podżera nocą...? - zdziwiła się Fer.
- A żebyś wiedziała! - Lenor niemal pokładała się ze śmiechu.- Del Bosque mu narzucił ostrą dietę, a on bez słodyczy żyć nie może! Wczoraj go nakryłam!
- Boże, a ja się tak przestraszyłam! - Fer również zaczęła się śmiać.
- To przez tą burzę - stwierdziła Lenor, trzymając się za brzuch. - Wszystko się wydaje jak w horrorze, takie mrrroczne i straszne! Słuchaj, rąbnijmy sobie po kielichu wina i idźmy spać, a jutro zmyjemy Santiemu głowę za straszenie po nocy!
I tak właśnie zrobiły, a kieliszek wina podziałał na Fernandę jak najlepszy lek. Spała głęboko i bez snów.
Iker nie spał przez większą część nocy, przekręcając się z boku na bok, targany silnym wzburzeniem. W środku jego umysłu odbywała się taka sama burza, jaką matka natura prezentowała nad nocnym Salwadorem.
Z ciężkim sercem musiał przyznać, że związek jego i Sary właśnie wkroczył w ostatnią fazę, gdy po miłości nie ma już śladu a resztki uczuć atakuje martwica. W dodatku bolały go docinki ze strony kolegów, gdyż nawet jego przyjaciele wytykali mu zachowania Sary. Tak jakby miał wpływ na jej epatowanie złym humorem i kąsliwe uwagi pod adresem reprezentacji a także wszystkiego co z nią związane. Nie mógł doczekać się wyjazdu pod Rio, gdzie mały Martin oczekiwał go pod czułą opieką babci Marii del Carmen. Jego synek miał tylko pół roku a matka zamiast się nim opiekować, wolała wrócić do pracy z której i tak nie wywiązywała się należycie. Trener taktownie napominał Ikera, że Sara nie może wchodzić do szatni kiedy ma ochotę i może lecieć z nimi wyczarterowanym samolotem, ale mieszkanie we wspólnych hotelach nie wchodzi w grę.
Przyznał del Bosque rację, nie chciał być z Sarą dwadzieścia cztery godziny na dobę, właściwie to nie miał ochoty przebywać z nią dłużej niż to konieczne. Nieuchronna decyzja o zerwaniu wisiała nad nim niczym miecz Damoklesa a to, że jeszcze tego nie zrobił było wynikiem troski o dobro synka. Martin był najważniejszą osobą w jego życiu, nadając mu sens.
Podczas śniadania panowała ożywiona atmosfera, większość rozmawiała o meczu z Holendrami. Xabi siedział zamyślony, co jakiś czas spoglądając na drugi koniec stołu, gdzie w towarzystwie Lenor swoje śniadanie spożywała Fernanda. Dzisiejszego dnia miała na sobie białą sukienkę w czerwone maki. Rozpuszczone włosy falami opadały na odkryte ramiona dziewczyny, czyniąc jej postać jeszcze bardziej eteryczną i piękną.
Z zamyślenia wyrwała go rozmowa Ramosa i Pique, którzy zachwalali Fernandę na tyle głośno, że wszystko słyszał.
- Piękna babka, ale zajęta przez Alonso, patrz jak się na nią gapi. - zarechotał Gerard.- Jak na Kastylijkę ma piękne, niebieskie oczy.
- Moja Pilar też ma niebieskie oczy!- żąchnął się Sergio. - I też jest Kastylijką!
- Fakt. - Gerard nagle zamilkł zorientowawszy się, że rudobrody wpatruje się w nich z miną seryjnego mordercy.
- Możecie przestać obgadywać mnie jak plotkary? - wycedził przez zęby.
- Ale my ciebie nie obgadujemy tylko kontemplujemy urodę Fernandy. - oburzył się Pique.
- Niezła z niej laska co wczoraj dokładnie zbadałeś. - wyrwało się Ramosowi.
Iker w ostatniej chwili zdążył zareagować, bo Xabi wyglądał jak gotujący się czajnik. Poczerwieniał gwałtownie a na jego skroni poczęła nerwowo pulsować żyła.
- Możecie zamknąć kłapaczki?- zapytał uprzejmie kapitan. - Pique kontempluj urodę Shakiry a ty Ramos chociaż raz mógłbyś się nie kompromitować publicznie. Czy to jest bolesne dla ciebie tak trudne do ogarnięcia?
Sergio wzruszył ramionami.
- No przecież nic nie powiedziałem! - oburzył się. - Jak zawsze robicie afery!
- Afery?!- Xabi wyglądał jak na skraju apopleksji. - Ja ci zaraz zrobię aferę!- gwałtownie odsunął krzesło szurając o podłogę.
Del Bosque ze swojego miejsca zaobserwował podniesienie przy stoliku zawodników, czym prędzej wezwał do siebie Ramosa i Pique.
- Ramos, Pique do mnie! - ryknął na całe gardło. - Macie dzisiaj dodatkowy trening indywidualny zaraz po przylocie do naszej bazy.
Po skończonym śniadaniu Lenor złapała przechodzącego Santiego.
- Słuchaj, łasuchu - rzekła groźnie. - Jak nie przestaniesz się snuć po nocach i molestować automatów ze słodyczami, to podkabluję cię trenerowi!
- Ale kiedy ja niby się znowu snułem? - zdziwił się Cazorla. - Odkąd mnie ostatnio złapałaś w nocy żrę tylko marchewkę!
- Dobra, dobra, nie ściemniaj! - Lenor pogroziła mu palcem. - Fer cię słyszała!
Oboje spojrzeli na stojącą obok dziennikarkę, Lenor triumfalnie, a Santi ze zdumieniem.
- Słyszałam, że ktoś chodzi - sprostowała Fernanda.
- To nie byłem ja! Nigdzie nie chodziłem! - wyparł się stanowczo Santi.
- Cazorla, jakie masz dzisiaj powodzenie u kobiet! - zadowcipkował Costa, przechodząc.
- Spadaj, orangutanie! - zażądała Lenor bezceremonialnie.
- Ostra! Lubię takie! - rzucił Diego przez ramię, błyskając białymi zębiskami w uśmiechu.
Nieco rozczarowana Lenor wypuściła zapierającego się jakiejkolwiek nocnej aktywności Santiego ze swych szponów, po czym dziewczyny poszły do swych pokojów, zabrać bagaże.
- Masz wielbiciela - Brazylijka wskazała na zatkniętą za klamkę różę, jednocześnie szukając klucza do własnych drzwi. - Może to Brodaty?
Fer uśmiechnęła się i sięgnęła po kwiat, ciekawie zaglądając do przymocowanego do łodygi wstążką bileciku.
"Bądź dla mnie gorąca, aniele. I nie martw się natrętami. Jestes tylko moja. F".
Dopiero co zjedzone śniadanie podeszło Fernandzie do gardła, a podłoga zakołysała się pod stopami niczym pokład statku w czasie sztormu.
- Wszystko w porządku? - Lenor próbowała podtrzymać chwiejącą się koleżankę, ale niechybnie sama by się przewróciła pod jej ciężarem, gdyby nie zainterweniował niezawodny Xabi.
Wychodził akurat z pokoju, a widząc co się dzieje, cisnął walizkę na środku korytarza, trafiając nią pod stopy nadchodzącego Juanfrana, który odruchowo przeskoczył nad bagażem z wdziękiem gazeli.
- Alonso, jebło cię takie wielkie pudło? - zapytał zdumiony, ale Bask już trzymał w objęciach Fernandę.
- Pani powinna iść do lekarza - oznajmił stanowczo, acz czule.
- Nie, nic mi nie jest! - Fer odzyskała zmysły i wydarła się stanowczo z ramion Xabiego. - Proszę mnie puścić!
Zdumiony jej nagłym chłodem Alonso zwolnił uścisk.
- Przepraszam - rzekł.
I poszedł po swój porzucony bagaż.
Temat wizyty u lekarza powrócił jeszcze w samolocie, podczas podróży powrotnej do Rio.
- Ja nic nie mówię - Villa wyskoczył zza oparcia fotela jak diabeł z pudełka. - Ale mój szanowny brodaty kolega miał dziś rano rację. Powinnaś iść się porządnie przebadać. No nie, Pepe?
Łysina Reiny wzeszła niczym księżyc zza oparć.
- Zgadzam się - rzekł bramkarz. - Mały przegląd by się przydał.
- Cały czas jej to mówię! - oznajmiła Lenor, biorąc się pod boki. - A ona twierdzi, że nic jej nie jest!
- Bo nie jest! - uparła się Fer. - Po prostu źle znoszę tropiki! Poza tym skąd wy to wszystko wiecie?
- Poczta pantoflowa, czy raczej korkowa - zaśmiał się David. - Myślisz, że kobiety mają monopol na plotkowanie?
- Jesteście gorsi niż przekupki - mruknęła Fer.
Lot potrwał nadzwyczaj spokojnie, bo jakimś cudem Sara Carbonero nie leciała z nimi. Iker siedział na swoim fotelu z wielkimi słuchawkami na uszach, całkowicie odcięty od otoczenia. Po wylądowaniu w Rio wsiedli do podstawionego autobusu, który miał ich zabrać do bazy w Magataribie.
Po przyjeździe trener zarządził dwugodzinną sjestę a potem wcześniejszy posiłek, trening i czas wolny aż do następnego dnia. Część z piłkarzy planowała wybrać się na zwiedzanie Rio, inni chcieli odpocząć a jeszcze inni udać się na spacer po okolicy. Kapitan zadzwonił do matki, umawiając się z nią na spotkanie w dniu jutrzejszym, chciał też zadzwonić do Sary ale natknął się tylko na pocztę głosową. Nie wiedział o co znowu jej chodzi.
Zszedł do opustoszałej o tej porze sali gier, rozglądając się za Ramosem, który tego dnia miał zostać na dodatkowym treningu z Pique. Nie znalazł przyjaciela za to do pomieszczenia niczym diabeł tasmański z kreskówki wleciała jego dziewczyna. Widząc jej minę spodziewał się ciosania kołków na jego głowie i wylewania gorzkich żali pod jego adresem.
- Dlaczego nie leciałaś z nami samolotem?- zapytał zanim zdążyła na niego wsiąść.
- Jeszcze śmiesz mnie o to pytać?! - wrzasnęła.- Przez ciebie musiałam ślęczeć dwie godziny na lotnisku a potem lecieć klasą ekonomiczną! Nie wpuścili mnie do odprawy z wami!
- Nie widziałem cię na lotnisku przed wylotem, myślałem że zostajesz żeby zrobić jakiś wywiad i polecisz z telewizją. - wzruszył ramionami.
- Jak zwykle źle myślałeś! Czy ty naprawdę już tak zdziadziałeś i nie potrafisz pomyśleć o czymś nie związanym z bramką i rękawicami?! Jestem twoją partnerką,przez dziewięć miesięcy nosiłam twojego syna i ani słowem nie powiedziałam jak mi ciężko! Przytyłam przez ciebie i musiałam podjąć tyle wyrzeczeń żeby wrócić do pracy a ty jak zwykle masz to gdzieś! Ważny jest tylko Real Madryt i La Furia Roja a ja już się dla ciebie nie liczę! Śpię w obskurnym hotelu, podczas gdy ty wylegujesz się w pięciogwizdkowych kurortach! Del Bosque mnie nienawidzi, wszyscy robią mi na złość nawet nie mam czasu przebywać z dzieckiem bo muszę pracować! Ale ty jak zwykle nic nie mówisz, dlaczego do cholery milczysz?!- załkała fałszywie.
- Nie wiem co ci powiedzieć, Saro. - jęknął.
Iker przez chwilę poczuł się jak idiota, bo zielone oczy Sary napełniły się łzami rozpaczy. Znów dał się zwieść jej manipulacji, zawsze gdy coś się psuło zwalała całą winę na jego pracę i brak zaangażowania. Mimowolnie chciał ją przytulić, ta jednak odskoczyła mierząc go złym wzrokiem.
- Jak zwykle nie wiesz, jesteś bezwolny i bezsilny! Ja potrzebuję mężczyzny z jajami a nie wydmuszkami! Chcę żebyś mnie do cholery bronił przed niesprawiedliwościami! Dlaczego nie mogę sypiać w hotelu z wami a jakaś cizia dziennikareczka reprezentacyjnego serwisu i tłumaczka są blisko was?! Ja jestem ważniejsza, jestem twoją partnerką!
- Właśnie dlatego nie możesz tutaj nocować. - próbował załagodzić sytuację. - Żadna z żon i dziewczyn nie śpi w naszej bazie.
- Powtarzasz to jak jakąś pieprzoną mantrę! - odwróciła się zmierzając do drzwi. - Nie mam ochoty cię widywać, dopóki nie uświadomisz sobie, co jest w twoim życiu ważne ja i Martin czy twoja kariera! - powiedziawszy to wyszła z pomieszczenia stukocząc niebotycznie wysokimi szpilkami od Manolo Blahnika.
Iker opadł na kanapę wyścielaną skórą, jakby całe życie uszło z niego w ciągu tych kilku minut. Miał tego serdecznie dość, czuł że życie ucieka mu jak piasek przesypujący się między palcami. Chociaż na zewnątrz udawał niezaangażowanego a wręcz obojętnego na tę popapraną sytuację, to od środka cały aż się gotował. Poderwał się z kanapy niczym pchnięty niewidzialną sprężyną, szukając w pobliżu czegoś na czym mógłby wyładować swoją wściekłość. Z całej siły kopnął w mebel, na którym jeszcze przed chwilą siedział a gdy to mu nie pomogło podszedł do ściany chcąc z całej siły w nią uderzyć. Już brał zamach, jego dłoń ścisnęła się w pięść lecz w ostatniej chwili ktoś go zatrzymał. Poczuł na sobie dotyk ciepłej dłoni, jakby był to dotyk opiekuńczego anioła, który przestrzegał go przed popełnienia głupoty.
- Pokaleczysz sobie rękę - powiedziała Lenor. - Kto wtedy będzie bronił?
- Diego - mruknął Iker. - Albo Pepe Reina.
- Jesteś od nich lepszy i dobrze o tym wiesz - tłumaczka trzymała rękę Casillasa w swoich ciepłych dłoniach. - Poza tym jesteś kapitanem, La Furia Roja cię potrzebuje.
- La Furia to nie wszystko - rzekł Iker, cofając rękę. - Boże, co ja zrobiłem tej kobiecie? Śpi w pięciogwiazdkowym hotelu, a narzeka, że to nora, sama chciała wrócić do pracy, ale jej brak czasu to moja wina, co ja jej, do kurwy nędzy, zrobiłem?!
Lenor położyła rękę na drgającym nerwowo barku Casillasa.
- Oddychasz, to wszystko co zrobiłeś - powiedziała. - Nie zwracaj na nią uwagi. Tak naprawdę liczy się tylko twój syn... i piłka.
- Gdyby nie Martin... gdyby nie on... - rzekł Iker głucho. - Dawno bym się z nią rozstał. To ja odwołałem ten cholerny ślub, chociaż wszystko było zamówione, ja czułem... czułem, że to jakaś pieprzona pułapka! Ale nie potrafiłem jej zostawić, a potem ona zaszła w ciążę... Nie wiem, co mam zrobić, nie wiem!
- Spokojnie - Lenor objęła Ikera. - Wszystko się ułoży, tylko musisz na to spojrzeć z dystansu, wtedy będziesz wiedział, czego chcesz. I czego potrzebuje twoje dziecko. Ja wiem, że jest ci ciężko, ale przecież jesteś dobrym, mądrym człowiekiem...
- Jestem? - Iker wbił spojrzenie w swe drżące dłonie.
- Jesteś - rzekła z mocą Lenor. - Ty przecież jesteś El Santo, nie? Poukładasz to sobie, tylko nie wszystko naraz. Pomaleńku, Iker, pomaleńku.
Casillas złożył steraną głowę na ramieniu brazylijskiej tłumaczki, pozwalając by jej szczupłe palce głaskały jego zmierzwioną czuprynę.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz - szepnęła.
- Dziękuję ci, Lenor - odpowiedział Iker. Jego ciemne oczy zajrzały w oczy Brazylijki. - Dziękuję.
___________________________________________________________
W dzisiejszym rozdziale wzięłyśmy na tapetę Ikera, żeby troszkę zrehabilitować jego mrukliwe zachowanie. Dziękujemy Wam za wszystkie miłe słowa w komentarzach, pamiętajcie że piszemy tę historię dla Was i każdy wpis jest dla nas motywacją.
Życzymy miłej lektury!
A w ramach bonusiku...
...odrobina Ikerowości.
Fiolka&Martina :*
wtorek, 6 maja 2014
Rozdział III
*music*
W ciasnej kanciapie masażystów zgromadził się mały tłumek zaniepokojonych i zaciekawionych osób, zapełniając szczelnie niewielkie pomieszczenie i tarasując przejście, tak, że Xabi, niosący nieprzytomną Fernandę, utknął w samym progu.
- Jazda stąd, ludzie! - rozczochrana głowa Casillasa wyjrzała zza ramienia Baska. - Kto niepotrzebny, ten wypierdala! To nie cyrk!
- Czekałem na usta -usta - zarechotał bezczelnie Costa.
Xabi obdarzył Brazylijczyka morderczym spojrzeniem.
- Słyszałeś co mówił kapitan? - zapytał lodowato. - To nie cyrk, klaunów tu nie trzeba.
- Masz jakiś problem? - Diego miał ochotę wystartować do Xabiego, ale przeszkadzał mu w tym stojący między nimi Villa.
- Diego, kiciusiu, zbastuj - zaproponował El Guaje, przyzwyczajony już do temperamentu klubowego kolegi. - Poproś doktorków, to ci schłodzą łeb tym swoim sprayem.
- Przepuść mnie - warknął Costa.
- Idź sprawdzić, czy cię nie ma gdzie indziej - niewzruszony Villa skierował Costę na korytarz. - Chodź, Cesc, znajdziemy doktorka.
Zagarnął ramieniem zapatrzonego w dekolt Fernandy Fabregasa i wyciągnął go na zewnątrz. W kanciapie poluźniło się na tyle, że Xabi zdołał dotrzeć do kozetki i złożyć na niej dziennikarkę, której z wolna wracała przytomność.
- Co się...? Co ja...? - zapytała niezbyt składnie, przytulając się do czegoś ciepłego i włochatego, co znajdowało się obok niej.
- Zemdlałaś - poinformował zwięźle Xabi Alonso, a Fernanda zorientowała się, że to, do czego się tuliła, było jego piersią. Nagą piersią, bo przystojny Bask siedział obok niej na kozetce wciąż odziany wyłącznie w ręcznik. - Jak się czujesz?
Fernanda pospiesznie oderwała policzek od torsu piłkarza. Chciała usiąść, ale w głowie jej się zakręciło, więc opadła na kozetkę, nie wiedząc co zrobić z oczyma, całe bowiem pole widzenia wypełniał jej Xabi i jego imponujące, muskularne, wspaniale zbudowane ciało.
- Trochę mi słabo - powiedziała.
Przez warującego w drzwiach jak cerber Ikera spróbował się przepchnąć Koke.
- Czego tu? - kapitan nie był w nastroju dyplomaty.
- No weź się, znalazłem jej telefon! - prychnął Kastylijczyk. - Musiała mieć go w ręku jak zemdlała!
- Daj - skomenderował Xabi, wyciągając ramię. Koke posłusznie podał mu aparat ponad ramieniem El Gato.
Przez głowę Fernandy przelatywał szaleńczy pociąg myśli. Esemesy. Od tamtego, od jej przekleństwa, to dlatego zemdlała. Nie może się do tego nikomu przyznać, nikomu!
- A co tu się dzieje? - głos trenera del Bosque zadudnił zza pleców Casillasa.
Szkoleniowiec bezceremonialnie odsunął Ikera i wszedł do pokoju, holując za sobą lekarza.
- Alonso, na litość boską! - zagrzmiał. - Idź, chłopie i włóż jakieś gacie, zanim cię o molestowanie posądzą!
Xabi nie miał ochoty się nigdzie ruszać, ale wiedział, że z trenerem nie ma dyskusji. Zmył się do szatni, ubrał w rekordowym tempie i popędził z powrotem do pokoju masażystów.
- ...być może upał, chociaż dzisiaj nie było tak gorąco - mówił doktor. - A może nagły spadek poziomu cukru. Kiedy pani ostatnio jadła?
- Rano - odparła całkiem zgodnie z prawdą Fer. - I jednego banana koło południa.
Doktor pokręcił głową z dezaprobatą.
- W tym klimacie nie wolno biegać na głodnego, proszę to zapamiętać - rzekł z naciskiem. - A teraz przepisuję pani solidną kolację.
- A to się dobrze składa, bo my akurat idziemy na kolację - powiedział trener. - Pani pójdzie z nami, tłumaczka na wszelki wypadek też.
Gdy drużyna zajechała do hotelu było już dobrze po pierwszej, obsługa hotelowa w mig zajęła się torbami zawodników, oni zaś razem ze sztabem szkoleniowym skierowali się prosto do restauracji.
Wnętrze biło po oczach luksusem i przepychem jak na pięciogwiazdkowy Sheraton przystało, białe obrusy zasłane były najlepszą porcelaną oraz srebrnymi sztućcami. Hiszpanie wypompowani po meczu rzucili się na jedzenie, jakby nie jedli przez miesiąc.
Lenor usiadła obok Fernandy, której myśli błądziły wokół adresata dwóch złowieszczych smsów. Brazylijka przejęta omdleniem nowo poznanej znajomej, nałożyła jej na talerz solidną porcję pieczonych ziemniaków, cielęcinę w sosie miętowym i górę sałatki z lokalnych warzyw, polanych oliwą z oliwek.
Fernanda automatycznie przeżuwała jedzenie, które w smaku przypominało karton, co jakiś czas wracała myślami do otaczającego ją świata patrząc wprost w zaciekawione spojrzenie Xabiego Alonso.
Tylko uczucia jakie wywoływała w niej obecność Baska, zdołały złamać mur obojętności, jaki wytwtorzył się wokół niej. Czuła jak macki przeszłości wyciągają się w jej stronę, chcąc zburzyć spokój, który z mozołem udało jej się stworzyć przez lata od tamtej tragedii. Miała nadzieję, że już nigdy nie będzie oglądać Federica del Toro, mordercy jej siostry. Złamał ją uderzając w najczulszy punkt, odbierając miłość jedynej siostry a rodzicom obie córki. Nie widziała ich od pięciu lat, gdy wyszli z sali rozpraw a ona postanowiła zmienić całe swoje życie. Teraz wszystko wróciło ze zdwojoną siłą a dawno zasklepione rany paliły żywym ogniem.
- Iker!- w sali odezwał się podniesiony głos Sary Carbonero.
Casillas z obojętnym wzrokiem spojrzał na swoją życiową partnerkę, która zmierzała w stronę stołu na niebotycznie wysokich obcasach. Podniesiony, nieco piskliwy ton jej głosu wskazywał na to, że znowu będzie miała do niego pretensje. Kiedyś byłby załamany, próbując jakoś załagodzić sytuację, teraz czuł się tak zobojętniały, że nawet nie przejął się jej obecnością. Gdyby nie półroczny Martin, ich synek miałby ją daleko w nosie. Niestety dziecko było dla Sary kartą przetargową i powodem do szantażowania go emocjonalnie. Miłość w tym przypadku była już tylko mglistym wspomnieniem, wobec Sary nie potrafił wykrzesać już nawet cienia sympatii.
- Z kim zostawiłaś Martina?- Casillas wyszedł zza stołu, biorąc Carbonero pod ramię. Oddalili się kilka metrów od stołu, prowadząc ożywioną rozmowę, która zmierzała wprost do epickiej awantury. Lenor obserwowała całą sytuację z zaciekawieniem, które zauważył siedzący po jej lewej stronie Gerard Pique.
- Tak jest od dwóch lat, ale po narodzinach dziecka Sara kompletnie ześwirowała. - wytłumaczył przyciszonym głosem. - Nie wiem jak Santo z nią wytrzymuje.
- Przydomek Santo do czegoś chyba zobowiązuje. - Lenor odpowiedziała równie konspiracyjnym szeptem.
- Może. W każdym razie współczuje mu z całego serca, chociaż jest Madridismo. - wyszczerzył się Gerard. - Moja Shak to przy tej gorgonie anioł, który spadł na ziemię. A ty masz jakiegoś chłopaka?
Lenor spojrzała na kłócącego się z Sarą Ikera, potem na ciekawskiego Pique.
- Nie. Chwilowo nie mam czasu na tego typu atrakcje. - odpowiedziała zgodnie z prawdą.
Od czasu związku z Marcelo, który rzucił ją dla modelki z rozkladówki nie miała ochoty z nikim się spotykać. Praca, którą wykonywała uniemożliwiała jej budowanie szczęśliwego stadła i ciepła domowego ogniska. Przez większą część tygodnia była w rozjazdach, posada tłumacza międzynarodowego nie była etatem za biurkiem, wymagała wyrzeczeń zarówno z jej strony, ale także ewentualnego partnera. Marcelo nie mógł tego zrozumieć, więc zadowolił się czymś innym, być może łatwiejszym.
Wreszcie Sara fuknęła gniewnie, tupnęła zbrojną w wysoki obcas nogą, aż poszło echo, spiorunowała partnera wzrokiem i ostentacyjnie opuściła jadalnię. Drzwiami nie trzasnęła tylko dlatego, że były wahadłowe i na sprężynie, za to odepchnęła z drogi kelnera, niosącego imponującą misę sałatki owocowej z bitą śmietaną. Mało brakowało, a deser skończyłby na posadzce, jednak kelner zdołał utrzymać równowagę, mamrocząc coś o wrednych francach i aroganckich krowach, o ile ucho Lenor nie myliło.
Znużony i blady Iker wrócił do stołu i jał kończyć posiłek, bardziej z poczucia obowiązku, niż z głodu. Lenor go rozumiała, wściekła Carbonero mogła obrzydzić nawet najapetyczniejszy posiłek.
Zajęta obserwacją Casillasa Brazylijka przeoczyła zupełnie to, co działo się po jej lewej stronie. A działo się sporo. Fer zdołała niemal skończyć danie główne, gdy telefon w jej kieszeni znów dał znać o nadchodzącym esemesie.
"Brazylia jest taka piękna." głosił lapidarny tekst, a towarzyszyło mu zdjęcie plaży w Salvador.
Smartfon wymknął się z dłoni Fernandy i poleciał pod stół. Drżąca i blada dziewczyna nie myśląc wiele również zanurkowała pod śnieżnobiały obrus, nie chcąc by ktoś widział jej zaszklone łzami oczy. Kiedy łowiła aparat spod nóg Ramosa, mignęło jej przelotnie zatroskane oblicze zaglądającego pod stół Xabiego, nie poświęciła mu jednak uwagi. Wolała uciec.
I to właśnie zrobiła, wyłoniwszy się z powrotem na światło dzienne. Bąknęła jakieś niewyraźne przeprosiny, po czym z pochyloną głową wypadła niemal na oślep przez szeroko otwarte drzwi, wiodące na obficie ukwiecony taras.
- A tej co? - skomentował mocno niedyplomatycznie Sergio Ramos. - PMS, czy jak?
- Ramos, hamuj się nieco - rzekł Iker na autopilocie.
Xabi tymczasem odłożył sztućce, otarł usta serwetką i podążył za dziennikarką. Jako dżentelmen nie mógł siedzieć bezczynnie, gdy kobieta miała kłopoty... a przynajmniej tak usiłował to sobie wytłumaczyć.
Chociaż taras miał powierzchnię średniego stadionu odnalezienie Fernandy nie było trudne. Wystarczało podążać za rozpaczliwym szlochem, jaki dziewczyna z siebie wydawała. Xabi przedarł się między bujnie ukwieconymi rododendronami, ominął donicę z jakimś tropikalnym zielskiem, potknął się o leżak i podniósł obsypaną różowymi kwiatami gałąź hibiskusa, spod którego dobiegało spazmatyczne łkanie.
Pod krzewem siedziała drżąca kupka nieszczęścia, opierająca czoło o własne, wysoko podciągniete, kolana i zanosząca się płaczem. Xabi usiadł obok niej, po czym skonstatował, że coś go uwiera w pośladek. Sięgnął, wydarł sobie spod tyłka telefon Fer, odłożył go na brzeg donicy, po czym objął dziewczynę delikatnie ramieniem.
Podskoczyła, jakby kto ją prądem raził.
- Co pan... co pan tu robi? - zapytała w popłochu.
- Mógłbym zapytać panią o to samo - odpowiedział Xabi łagodnie. - Czy coś się stało?
- Ja... - Fernanda nie mogła zebrać myśli. - Ja... Mój Boże, nie moge panu powiedzieć...
Znowu zaczęła płakać, jej szczupłe ramiona zatrzęsły się. Xabi uspokoił je delikatnym głaskaniem.
- Nikomu... nikomu nie mogę powiedzieć - wyjąkała. - Jestem przeklęta!
- Proszę tak nie mówić - Bask podniósł palcem podbródek dziewczyny. - Jest pani cudowną kobietą.
- To nie... to nie... to nieprawda - Fer odwróciła pospiesznie spojrzenie od bursztynowych oczu Alonso. - Nie jestem cudowna... Nie jestem... Och, gdyby pan wiedział, jak bardzo nie jestem!
Xabi delikatnie otarł łzy dziewczyny opuszkami kciuków.
- Mówię to, co widzę - odparł z prostotą.
Dotyk piłkarza wywołał w Fernandzie wewnętrzną burzę, nie mogła oderwać od niego spojrzenia. Ten mężczyzna był tak inny od prześladującego ją od lat psychopaty, delikatny i subtelny a przy tym emanujący męskością. Przyciągał ją niczym magnez, jakby złączyła ich niewidzialna nić, której nic nie zdoła zerwać.
Xabier nie namyślał się długo, pochylił głowę chcąc ucałować drżące od płaczu usta Fernandy. Była taka krucha i delikatna, budziła w nim dawno zapomniane odruchy i uczucia, chciał ją przytulić i roztoczyć wokół niej opiekuńcze skrzydła. Zamknąć ją w swoich ramionach już na zawsze, ktoś z zewnątrz pomyślałby że całkowicie oszalał, że pomylenie padło mu na mózg. Nie potrafił tego racjonalnie uzasadnić z jednej strony budziło się w nim pierwotne pożądanie, z drugiej zaś chciał być czuły i delikatny.
Usta dziennikarki i piłkarza dzieliły już tylko milimetry, gdzieś na zachodzie czerń nieba rozświetlił błysk, po którym przetoczyło się ciche mruknięcie zapowiadające nadchodzącą burzę. Powietrze było gęste i tak duszne, że można je było pokroić na równe kawałeczki. Gdy wargi Xabiera delikatnie musnęły drżące usta Fer w jej ciele coś eksplodowało, coś co długo czekało w uśpieniu.
Gorąca ciecz, niemalże rozdzierała jej żyły buzując w nich niczym mocny trunek nasączony gazem. Ugięły się pod nią nogi, gdy dłonie Alonsa wtargnęły pod jej bluzkę, pieszcząc nagie plecy.
Oszalałem- pomyślał Xabi gdy jego język badał wnętrze ust Fer, tańcząc z jej językiem erotyczne tango. Zapomnienie trwałoby dłużej, gdyby nie głośne tąpnięcie za ich plecami. Nie był to grzmot, burza bowiem dopiero co zapowiadała swoje przybycie. Ktoś wszedł na taras wywracając donicę z egzotycznymi kwiatami, klnąć głośno.
Fernanda oderwała się od Xabiego, odskakując na bezpieczną odległość. Bask spojrzał w stronę drzwi od tarasu, przy których leżał Ramos. Miał ochotę podnieść kolegę i wytargać go za uszy.
Sergio widząc, że ewidentnie pojawił się w złym miejscu o złym czasie, próbował załagodzić napiętą sytuację.
- Nie pytam co tu robicie...- palnął, momentalnie gryząc się w język. - To znaczy chciałem powiedzieć, że wiem co tu robicie, ale nie chciałem wam przeszkadzać...
- Ramos!- syknął Xabi.
Sergio widząc wkurzonego kolegę, bąknął coś i szybko ewakuował się z tarasu, zostawiając Xabiego samego, gdyż Fernanda czmychnęła do siebie zostawiając swój telefon.
Bask podniósł go w momencie w których przyszła kolejna wiadomość od Federico.
Sergio wpadł do pokoju gier prawie wywracając przechodzącego obok Fernando Torresa. Madrydczyk w ostatniej chwili odskoczył unikając zderzenia z rozpędzonym stoperem.
- Ramos goni cię teściowa?- z fotela pod oknem odezwał się rozbawiony Pepe Reina.
- Gorzej!- jęknął teatralnie. - Alonso zaraz tutaj wpadnie i rozmaże mnie jak robaka na przedniej szybie porshe.
- Xabi jeździ Audi. - słusznie zauważył Isco, odrywając wzrok od ekranu laptopa.
Sergio spojrzał na niego przez chwilę się zastanawiając co młody chciał mu przekazać, gdy nie zakumał o co chodzi przeszedł do meritum sprawy.
- Poszedłem na taras żeby odetchnąć świeżym powietrzem.
- Taaa tym brazylijskim zaduchem. - wyzłośliwił się Costa.
- Zamknij mordę Costa!- Villa uniósł dłoń niczym cezar. - Opowiada Ramos, potem możesz wtrącić swoje trzy grosze.
Diego łypnął na kolegę z Atletico niczym zraniony niedźwiedź, milknąc ostentacyjnie.
- Oni się całowali!- wydyszał Sergio.
- Kto?!- wtrącili się Cesar i Jordi.
- Alonso! - dodał stoper Realu. - Alonso z tą Fernandą! I to jak się całowali!
- Prawdopodobnie całowali się ustami o tak!- wyzłośliwiał się Koke.
- Potem on zbadał jej migdałki. - zarechotał Jordi.
- Lekko ją macając...- produkował się Gerard.
- Cisza!- ryknął Iker. - Co wy jesteście jakieś pieprzone plotkary? Nie wasz interes z kim całuje się Alonso to raz, dwa Ramos nawet jeśli coś widziałeś nie powinieneś mówić wszystkim tym orangutanom!
- Zawsze moja wina!- Sergio spojrzał na przyjaciela z urazą. - Chciałem was tylko poinformo...
Casillas nie pozwolił mu dokończyć, miał dość bezmyślności Ramosa. Jeśli Brodaty chce się z kimś całować i dobrowolnie dać się omotać babie to jego sprawa.
- Czujemy się poinformowani, ale nie potrzebujemy zbędnych komentarzy.
- Casillas tak mruczy, bo jego Sarunia już dawno zamknęła mu drzwi do ogrodu rozkoszy. - Costa jak zwykle popisał się epickim chamstwem.
Villa i Reina spojrzeli na siebie porozumiewawczo a potem na Costę z politowaniem. Iker nic nie powiedział, ostentacyjnie opuścił pomieszczenie trzaskając drzwiami.
__________________________________________________________________
Oddajemy w Wasze ręce kolejny rozdział naszej wstrząsającej opowieści. Mamy nadzieję, że Wam się podoba bo my jesteśmy zadowolone.
Pozdrawiamy serdecznie Fiolka&Martina :)
środa, 23 kwietnia 2014
Rozdział II
*music*
Lenor de Medeiros nienawidziła poranków, gdy była spóźniona a cały świat stawał na głowie, żeby nie udało jej się dotrzeć na lotnisko.
O szóstej miała stawić się na odprawie w Galeao(Lotnisko w Rio) do którego trzeba było dojechać dwadzieścia kilometrów. Nastawiony na czwartą trzydzieści budzik w telefonie dziwnym trafem całkowicie się wyłączył przez co obudziła się pół godziny po czasie. Nie zdążyła zjeść porządnego śniadania, jedyne na co miała czas to kilka łyków kawy i pięciominutowy prysznic, który skończył się poślizgnięciem na mydle i stłuczeniem łokcia. Gdy w bólach udało jej się w końcu wyjść z mieszkania, okazało się że sąsiadka pożyczająca wczoraj jej garbusa, zapomniała go zatankować. Samochód nie chciał zapalić a zegarek niemiłosiernie pokazywał piątą trzydzieści.
Nie było szans, żeby dostała się do Galeao w tak krótkim czasie, tym bardziej że mieszkańcy Rio o tej porze śpieszyli się do pracy a korki sięgały kilku kilometrów. Jakimś cudem udało jej się znaleźć taksówkarza, który za drobną dopłatą zgodził się docisnąć pedał gazu, dzięki czemu na lotnisku była o piątej pięćdziesiąt pięć.
Właśnie biegła w stronę kolejki do odprawy, gdy na jej drodze stanęła pękata torba w lamparcie cętki ze złotymi dodatkami. Lenor potknąwszy się o nią poleciała do przodu i niechybnie wybiłaby sobie górne jedynki, gdyby w ostatniej chwili nie złapała równowagi.
Właścicielka torby podbiegła do niej z mordem widocznych w zielonych oczach.
- Jak biegniesz ty głupia idiotko?!- warknęła po hiszpańsku. - Chciałaś zniszczyć mojego Birkina od Hermesa?! Wiesz ile to kosztowało?
- Może grzeczniej? - zapytała Lenor. - Postawiłaś ją na środku lotniska, mogłam złamać nogę! Poza tym kóz na pastwisku z tobą nie pasałam, żebyś zwracała się do mnie per ty a już zwłaszcza oceniała mój stan umysłu. Możesz tak napadać na swoje psiapsiółki. - powiedziawszy to chciała ją wyminąć, ale ciemnowłosa zołza nie miała zamiaru odpuszczać.
- I co myślisz, że puszczę ci to płazem?! Wiesz kim jestem?! Sara Carbonero!
- Lenor de Medeiros.
- Jestem partnerką kapitana La Furia Roja!
- A ja jestem ich tłumaczem a teraz ty uniemożliwiasz mi pracę, bo kłócisz się na środku lotniska o torebkę jak jakaś przekupa na targu. A teraz wybacz, nie mam czasu na roztrząsanie problemów tego kalibru. - powiedziawszy to zostawiła ziejącą furią Sarę Carbonero.
Kolejka posuwała się niemiłosiernie wolno, jak na potrzeby Lenor, tak wolno, że dziewczyna miała ochotę poganiać ludzi drągiem. Wreszcie jednak bagaż wylądował na taśmie i zniknął w paszczy lotniskowej maszynerii, Lenor zaś poddała się odprawie osobistej, na której nic jej podejrzanie nie brzęczało, a celnik nie okazał się erotomanem i nie zapragnął rewizji osobistej, więc wszystko przebiegło dość sprawnie.
Kiedy dotarła do właściwego wyjścia, okazało się, że przedstawiciele La Furia Roja pomaszerowali już do samolotu. Z włosem rozwianym i dzikim błyskiem w oku tłumaczka galopowała przez płytę lotniska, ścigając się z elektrycznym wózkiem bagażowym, na którym jej wysłużona walizka wyglądała jak Kopciuszek, przy luksusowych bagażach piłkarzy.
- Jestem tłumaczką reprezentacji Hiszpanii! - na poły wydyszała, na poły wykrzyknęła Lenor, rzucając się na szyję stewardesie, czuwającej przy trapie.
- Ma pani kartę pokładową? - zapytała cierpko stewardesa.
Lenor w lekkim popłochu popatrzyła na swoje ręce, potem na rozpiętą torebkę, o pojemności średniego kufra, z której wystawał kłąb wepchniętych tam pospiesznie papierów.
- To, tu chyba mam, zaraz - powiedziała, wydzierając ów kłąb, potem łapiąc w locie wylatujące z niego papiery, wreszcie lokalizując ten właściwy.
Stewardesa obejrzała niespiesznie kłąb, obejrzała dowód tożsamości Lenory i wskazała na trap.
Tłumaczka pocwałowała po schodkach jak rączy rumak, upychając papierzyska na powrót w torebce i wpadła jak tajfun do kabiny, w której rozlokowywali się właśnie zawodnicy.
I potknęła się o wyciągnięte na środek przejścia nogi Jordiego Alby.
Leonor zamachała rozpaczliwie rękami, z jej torebki posypały się na fotele i podłogę różne rzeczy. Straciła równowagę i padłaby jak długa, gdyby nie nadchodzący z przeciwnej strony Pepe Reina. Bramkarz Napoli złapał dziewczynę zwinnie, uśmiechnął się szeroko i postawił na nogi.
- Niezła obrona - pochwalił spod okna Busquets.
- Sam byś ruszył zadek, a nie - skarcił go Reina. - Pomóż przynajmniej pozbierać rzeczy pani... No właśnie, jak pani na imię?
- Leonor de Medeiros - odparła energicznie Leonor której właśnie wrócił normalny sposób myślenia. - Jestem waszą oficjalną tłumaczką na Mundialu. Dziękuję za pomoc, panie Reina.
Energicznie uścisnęła dłoń bramkarza.
- Nie będę się przedstawiał, bo widzę, że mnie pani zna. Alba! - Pepe szturchnął końcem buta białe adidasy Jordiego. - E! Mówię do ciebie!
Jordi ściągnął z uszu wielkie słuchawki, które kompletnie odcięły go od świata.
- Czego? - zapytał leniwie.
- Schowaj te swoje kopyta - polecił Reina. - Bo spowodowałeś wypadek. I podaj ten papier, wyleciał pani z torebki.
Przez chwilę Leonor, Reina, Busquets i Jordi byli zajęci zbieraniem tego wszystkiego, co wyleciało z torebki tłumaczki. Kiedy ostatni zagubiony przedmiot wrócił do właścicielki, a przyciśnięty przez Pepe Reinę Alba wydukał przeprosiny, Leonor mogła wreszcie przejść do meritum.
- Muszę się odmeldować u pana del Bosque - rzekła. - Nie wiecie gdzie on jest?
Reina podrapał się w zamyśleniu po łysinie.
- Chyba siedzi w... no wie pani. - wskazał głową drzwi do toalety. - Zeżarł coś egzotycznego i trochę mu zaszkodziło. Ale skieruję panią do kapitana. Ikeeeeeeeeeeeeer!
Na przeraźliwy ryk Pepe Reiny zza przedostatniego rzędu foteli wychynęła ciemna czupryna, tak rozczochrana, jakby jej właściciel programowo nie używał grzebienia.
- Nie wrzeszcz tak - rzekł jej właściciel. - Po drugiej stronie Atlantyku cię słychać.
- To jest nasza tłumaczka - rzekł Pepe Reina. - Zajmij się nią, póki szef nie wróci ze świątyni dumania.
Golkiper Napoli oddelegowawszy Brazylijkę do Casillasa pobiegł na przód samolotu. Lenor nie wiedziała czy może usiąść czy dalej ma stać w przejściu, kapitan nie wydawał się być w nastroju do rozmów.
- Lenor de Medeiros. - przedstawiła się.
- Iker Casillas. - wskazał jej wolne miejsce obok siebie. Siedzący po drugiej stronie Jesus Navas, uczynnie umieścił bagaż Lenor w luku nad siedzeniami.
Pomiędzy tłumaczką a Ikerem nastała krępująca cisza, przerywana rykami z przodu samolotu, gdzie Reina i Ramos przeraźliwie jęczeli do mikrofonu w rytm andaluzyjskiej pieśni torreadorów.
Drzwi od toalety skrzypnęły przeraźliwie, zaraz potem wygramolił się z niej selekcjoner, trzymając się za wystający brzuch z twarzą przypominającą dojrzałego kapara.
- Tak to jest jak człowieka przyszpili i musi nieoczekiwanie biec na posiedzenie zarządu. - mruknął człapiąc w stronę swojego miejsca.
- Szefie pani Lenor jest naszym tłumaczem. - Iker wskazał siedzącą obok niego Brazylijkę.
Del Bosque poprawił wymiętą koszulkę zapraszając Lenor na wolne miejsce obok siebie. Po krótkiej rozmowie wezwał do siebie Ramosa z mikrofonem, niemalże wyrwał mu go z ręki porykując tubalnym głosiskiem.
- Raz, dwa trzy...- dmuchnął w mikrofon. - Słuchajcie miśki mam do zakomunikowania dwie rzeczy! Po pierwsze zaraz odlatujemy do Salvadoru i macie zachowywać się kulturalnie a po drugie lecą z nami dwie panie a właściwie trzy bo jeszcze nie ma na pokładzie Sary. A właściwie to chciałem powiedzieć, że w tym momencie na pokładzie jest z nami pani Lenor de Medeiros nasz tłumacz oraz przedstawicielka La Furia Roja, która będzie dokumentować wasze poczynania od fazy grupowej do finału, jeśli zepniecie dupska i do niego dojdziecie.
Diego Costa podniósł się z fotela taksując wzrokiem Lenor. Dziewczyna miała wrażenie, że ciemne oczy jej rodaka zaglądają jej pod bluzkę i majtki.
- Ja znam portugalski. - mruknął niekulturalnie. - Mógłbym tłumaczyć.
- Ty przede wszystkim masz kłapotać po hiszpańsku a tłumaczenie zostaw profesjonalistom. - odciął się Villa.
- Dziękuję ci Davidzie. - del Bosque spojrzał na napastnika Atletico. - Dostosuj się Costa, albo będziesz miał ze mną do czynienia!
Naturalizowany Hiszpan klapnął na swoje siedzenie zakładając na uszy wielkie słuchawki, tym samym odcinając się od dalszej konwersacji z grupą.
Po skończonej prezentacji Lenor przesiadła się do tyłu, bo tam znajdowało się miejsce oznaczone numerem z jej karty pokładowej, tymczasem do samolotu wkroczyła Sara Carbonero, bez ceremonii przestawiając stojącego w przejściu trenera. Bystre oko Lenor odnotowało, że na widok partnerki Iker oklapł i jakby poszarzał, kontrastując tym ostro z Xabierem, który ujrzawszy kobietę idącą za Sarą zaczął wyraźnie promienieć.
Lenor uniosła brew i przyjrzała się pięknej szatynce o niebieskich oczach. I ona nie była obojętna na rudobrodego, stwierdziła tłumaczka, bo napotkawszy jego wzrok zarumieniła się, a jednocześnie zaczęła bić od niej łuna szczęścia.
"Ohoho" pomyślała Lenor. "Tu się kroi romans!".
Carbonero usiadła na fotelu od strony przejścia, odcinając tym samym Ikera od reszty samolotu, po czym obrzuciła niechętnym spojrzeniem obie pozostałe przedstawicielki własnej płci, obecne na pokładzie. Niebieskooka piękność, wyraźnie nie speszona wrogością Carbonero, obejrzała swoją kartę, po czym usiadła obok Lenory.
- Fernanda Vega - przedstawiła się, wyciągając prawicę.
- Lenor de Medeiros - Brazylijka odpowiedziała dziarskim uściskiem dłoni. - Jesteś Hiszpanką?
- Właściwie to nie - odpowiedziała z lekkim wahaniem Fer. - Jestem Argentynką. Byłabym jednak wdzięczna, gdybyś o tym nikomu nie mówiła.
- Nie ma sprawy - odpowiedziała Lenor. Fernanda poczuła wdzięczność, że Brazylijka nie zechciała dociekać przyczyn jej prośby.
Z ostatniego rzędu foteli roznosić się poczęło monotonne narzekanie Sary Carbonero, prawiącej Ikerowi kazanie. Casillas wyglądał jak człowiek poddawany chińskiej torturze, tymczasem oskarżycielsko wyciągnięty palec Sary wznosił się i opadał w takt jej słów.
- ...jesteś gwiazdą, jesteś kapitanem, musisz zachowywać się poważnie, a ty znowu szalałeś z chłopakami w hotelu jak sztubak...
- Najlepiej przykuj go do siebie łańcuchem - wymamrotała Lenor.
- Co za megiera - wyrwało się równocześnie Fer. Dziewczyny spojrzały na siebie i prychnęły śmiechem. Sara posłała im mordercze spojrzenie.
- Proszę wszystkich o zajęcie miejsc - stewardessa pojawiła się w kabinie bezszelestnie niczym duch. - Proszę także o wyłączenie telefonów komórkowych i zapięcie pasów.
Ramos, Reina i Villa klapnęli w rzędzie przed dziewczynami i natychmiast odwrócili się w ich stronę.
- O, widzę, że Sarunia zaczęła swój codzienny wykład - zauważył złośliwie bramkarz.
- Najchętniej wystawiłbym ją z samolotu w locie - mruknął Ramos. - Bez spadochronu.
- Dla pewności przywiązałbym jej kowadło - odmruknął David.
- Panowie, nie przesadzacie trochę? - zapytała Fernanda.
- To jest modliszka - rzekł ponuro Ramos. - Tylko patrzeć, kiedy odgryzie Ikerowi głowę.
- Na razie mu ją suszy - zauważył Villa.
Lenor spojrzała na Casillasa, siedzącego z miną cierpiętnika.
- Nie dość że święty, to jeszcze i męczennik - stwierdziła.
Trzej zawodnicy ryknęli śmiechem.
- Ale, ale, ja nie przedstawiłem paniom tych dwóch mutantów - zreflektował się Reina. - To jest Sergio Ramos, niedoszły torreador i mistrz w wystrzeliwaniu piłek na orbitę, a to David Villa Maravilla. Naszą tłumaczkę - zwrócił się do kumpli. - Przedstawił wam trener, jej towarzyszka zaś, to pani Fernanda de Vega.
- Skąd pan zna moje nazwisko? - Fernanda poczuła się zaskoczona.
- Od Brodatego - zaśmiał się Reina. - Nie wiem co mu pani zrobiła podczas tego wywiadu, ale nie może przestać o pani mówić, chociaż gadatliwy nie jest. O, nawet teraz się na panią gapi.
Fer spojrzała we wskazanym przez bramkarza kierunku. Istotnie, bursztynowe oczy Xabiego Alonso skierowane były na nią, natomiast na ustach piłkarza błądził lekki uśmiech. Uśmiech, od którego, Fernanda poczuła to wyraźnie, wszystko w jej wnętrzu zdawało się topić, niczym lody w piekarniku.
Dzień później na Arenie Fonte Nova ,La Furia Roja rozegrała swój pierwszy mecz podczas Mundialu w Brazylii.
Przeciwnikami podczas tej potyczki byli Holendrzy głodni wygranej po porażce w finale MŚ z 2010 roku. Del Bosque postanowił wystawić do tego zadania nowy skład z debiutującym Diego Costą w roli napastnika dając mu do pomocy kolegę z Atletico, Davida Villę.
Hiszpanie rozgromili Holendrów 3:1 a jedyną bramkę dla Oranjes ku wściekłości Arjena Robbena strzelił Robin van Persie.
Ekipa la Furia Roja zmierzała do szatni w szampańskich humorach, najbardziej zadowolony był Diego Costa, któremu udało się strzelić dwa gole w tym jeden w rzucie karnym, po faulu Robbena na Villi.
- Jestem zwycięzcą!- ryczał na całe gardło Costa. - Jestem brazylijskim objawieniem w hiszpańskich szeregach!
- Te objawienie rusz dupsko pod prysznic bo zaraz jedziemy do hotelu. - do szatni wparował del Bosque. Uśmiechał się pod wąsem a jego trenerskie ego roznosiła duma. Widok pogrążonych Holendrów był niczym miód na jego selekcjonerskie serce.
- Trenerze czy możemy dzisiaj walnąć sobie drinka?- zza prysznica wychylił się Ramos z namydloną głową, przesłonięty jedynie ręcznikiem.
Od strony łaźni poleciała w niego butelka szamponu trafiając w sam środek pienistego kokona, odbijając się od niego i rykoszetując w Bartrę.
- Aua! - ryknął stoper Barcelony.
- Przepraszam Marc. - sumitował się Reina. - Chciałem przymknąć Ramosa!
- Odwalcie się!- obruszył się Sergio. - To jak będzie trenerze?
- Możecie wypić, ale jak mi któryś po pijaku zrobi burdę to nogi z dup powyrywam, zrozumiano?
- Tajest!- odkrzyknęli unisono piłkarze.
Fernanda zagubiła się w korytarzach Areny Fonte Nova, skręcając nie w ten korytarz w który powinna. W duchu rugała się za brak wydrukowanego planu pomieszczenia. Do tej pory praca w redakcji ograniczała się do poprawiania tekstów starszych kolegów, dyżurów świątecznych i pisania krótkich notek informacyjnych. Jordi, który dochodził do siebie po operacji woreczka znał każdy, nawet najnowszy stadion, tak dobrze jakby spędzał w nim całe dnie.
Któryś z identycznie wyglądających korytarzy zaprowadził ją do drzwi, zza których wydobywały się kakafoniczne dźwięki przypominające ryczenie niedźwiedzi w czasie godów i ujadanie dingo na australijskich preriach.
Uśmiechnęła się pod nosem, chcąc przejść dalej, gdyż jak słusznie podejrzewała za drzwiami znajdowała się szatnia zwycięzców. W tym momencie jej iphone zawibrował w kieszeni jeansów wydając z siebie przeciągłe bipnięcie.
Odblokowała ekran spodziewając się smsa od swoich mocodawców, zamiast tego na białym ekranie pojawił się jeden wyraz:
"Tęskniłaś?"
Pod Argentynką ugięły się nogi a ciało runęłoby na podłogę, gdyby w ostatniej chwili nie otworzyły się drzwi od szatni a w progu stanął Xabi Alonso odziany jedynie w ręcznik.
Spojrzała na atletyczne ciało Baska, czując jak panika przeradza się w coś czego źródło biło wewnątrz jej ciała. Gorąca fala, która zabarwiła jej policzki czerwienią, objęła płomieniem całe jej ciało.
Xabi zauważywszy drżenie dziewczyny, podtrzymał ją delikatnie nie wiedząc, że swym dotykiem roznieca iskrę przeskakującą pomiędzy ich ciałami.
Prawie zapomniany telefon w dłoni Fernandy znowu zawibrował i ogłosił dźwiękiem nadejście kolejnej wiadomości.
"Idę do ciebie, Aniele".
Każdy wyraz odciskał się w umyśle Fer jak piętno, wypalane rozpalonym żelazem.
Ciemność litościwie zawarła nad dziewczyną swe opiekuńcze skrzydła.
Fernanda zemdlała.
_____________________________________________________________________
Przed Wami kolejny rozdział brazylijskiej burzy, mamy nadzieję że Wam się podoba!
Życzymy miłego czytania!
Fiolka&Martina :*
środa, 16 kwietnia 2014
Rozdział I
5 lat później
Wyjazd do Rio spadł na Fer jak piorun z jasnego nieba. Zdążyła już sobie zaplanować urlop, jak zwykle w małej wiosce na Maderze, gdzie wynajmowała zwykle dom na tydzień lub dwa, ba, zdążyła nawet zrobić niezbędne przedwyjazdowe zakupy, kiedy wszystko wywróciło się do góry nogami.
Zaczęło się od trzęsienia ziemi w redakcji. Jordi Oro, specjalny mundialowy wysłannik serwisu internetowego "La Furia Roja", w dziale informacyjnym którego pracowała Fernanda, padł, powalony okrutnym atakiem kamieni żółciowych. Obyło się bez operacji, ale lekarz kategorycznie wykluczył wszelkie podróże i wystawił Jordiemu długie zwolnienie z pracy.
- Co ja mam robić? - jęczał Joan Rosell, redaktor naczelny serwisu, szlochając niemal swemu zastępcy w gors. - No co ja mam robić?
- Sam pojedź? - zasugerował delikatnie Xavi Perez, zastępca.
- Nie mogę! - naczelny targnął się za siwiejące resztki włosów. - Ktoś musi tu wszystkiego pilnować!
- A ja? - zaprotestował Perez.
- Ty? - Joan prychnął wzgardliwie. - Ciebie znowu ktoś natnie na grubą kasę, jak ostatnio. A może poleciałbyś...?
Xavi zbladł jak ściana.
- Ja, no wiesz, ja nie... Samoloty... One na mnie źle działają... No sam rozumiesz - rzekł wykrętnie.
Prawda była taka, że Xavier Perez panicznie bał się latać, do tego stopnia, że żywy i dobrowolnie nie wsiadłby do żadnego samolotu.
- Tak myślałem... - mruknął pochmurnie Joan.
- A może Dolores? - podsunął ochoczo Xavier.
- Dolores jest w ciąży, w dodatku zagrożonej. Odpada - mruknął Rosell.
- A Sergio? - zastępca naczelnego był gotów na wszystko, byleby tylko odsunąć od siebie widmo podróży samolotem.
- Sergio jest kretynem - skrzywił się Joan. - To znaczy ma świetną pamięć do cyfr i nikt tak nie opracowuje statystyk jak on, ale pisać? Sergio jednego składnego zdania nie stworzy!
Xavi podrapał się po czarnych, sztywnych lokach, westchnął, zakręcił się, po czym dostrzegł na drugim końcu pomieszczenia redakcyjnego Fernandę, korygującą teksty, przed wpuszczeniem ich do netu.
- A ona?
Joan Rosell przyjrzał się korektorce uważnie.
- Jeszcze nic samodzielnie nie pisała - rzekł powoli. - Ale właściwie to ma talent...
I tak oto Fernanda została wysłana do Brazylii.
Teraz siedziała w samolocie, patrząc na bezmiar Atlantyku, hen na dole i próbując opanować bicie serca. Co ją tam czeka? Brazylia jest wielka, a jej dawny prześladowca tkwił za kratami, ale nie potrafiła opanować złych przeczuć.
A jednocześnie czuła się wolna i uskrzydlona, tak, jakby otwierały się przed nią bramy nowego, nieznanego świata. Było to bardzo dziwne uczucie.
Xabi ledwo zdążył rozlokować się w pokoju hotelowym, podziwiając widoki położonej nieopodal Rio, Mangatariby, gdy ciszę rozdarł kobiecy krzyk. Bask czym prędzej wypadł z pomieszczenia patrzac na pobladłą twarz pokojówki, która słaniała się na nogach wskazując palcem drzwi. Na korytarzu czwartego piętra zaroiło się od reprezentantów La Furia Roja odzianych w czerwone koszulki i granatowe spodnie, gdyż za kilka minut zaplanowany był spacer po okolicy.
Jako pierwszy do kobiety podszedł Diego Costa, chcąc sprawdzić co też wywołało w niej taką panikę.
- Czy dobrze się pani czuje?- zapytał po portugalsku.
- On nie miał...nie miał!- łkała nastolatka.
Jakby w odpowiedzi na pytanie naturalizowanego Hiszpana drzwi do pokoju otworzyły ukazując w progu wytatuowaną, odzianą jedynie w skąpy ręcznik, sylwetkę Sergio Ramosa na którego wydepilowanej klacie lśniły kropelki wody.
- So to za spiekofishko?- zabulgotał z ustami pełnymi piany.
- Kurwa Ramos czy ty nie masz w pokoju gaci?!- Gerard Pique spojrzał na Sevillczyka z wyrzutem. - Nie każdy chce oglądać twojego pindola!
- A co? Może masz większego?!- Sergio zaszarżował na Katalończyka uzbrojony w szczoteczkę do zębów.
Ręcznik, który okalał jego biodra zsunął się z nich lądując u stóp obrońcy, przez co każdy kto stał na korytarzu mógł podziwiać skarby Ramosa.
Dziewczyna krzyknęła przeciągle zasłaniając oczy rękami a reprezentanci Hiszpanii jak na zawołanie ryknęli gromkim śmiechem. Costa machnął ręką idąc za pokojówką, natomiast Iker z Xabim zastanawiali się czy już zacząć się załamywać.
- Odziej się Ramos. - Casillas wkroczył pomiędzy niego a Gerarda.
- No co, prysznic brałem - zamamrotał Sergio, podnosząc ręcznik.
- Wielki pokaz, mały okaz - mruknął sentencjonalnie David Villa, patrząc w ślad za odchodzącym obrońcą.
Śmiech piłkarzy ponownie wypełnił hotelowy korytarz.
Jakieś piętnaście minut później wszyscy reprezentanci Hiszpanii opuścili swe pokoje i zgromadzili się na dziedzińcu przed hotelem.
- Macie dwie godzinki czasu wolnego, potem wszyscy przychodzą na obiad, jasne? - zarządził trener del Bosque. - A, Iker, jest umówiony wywiad z jakąś dziewczyną z "La Furia Roja", czeka w altanie. Weź no sobie kogoś do towarzystwa...
- Trener się boi, że tę dziennikareczkę nasz El Gato też bzyknie? - zapytał Costa kąśliwie.
- Nieee, on bzyka tylko jedną - zachichotał Busquets.
- Zamknąć twarze! - zagrzmiał trener. - Casillas, wybierz sobie kogoś, kto nie zrobi wsi i załatwcie to.
- Ja chcę! - Sergio Ramos podniósł w górę obie ręce. - Ja!
- Ramos, ty już dzisiaj dałeś występ - odparł Iker. - Pokojówce się będą twoje klejnoty śnić w koszmarach sennych.
Sergio zajrzał dyskretnie za gumkę od spodni.
- Nie wiem, dlaczego... - westchnął.
Przez drużynę przeleciały smieszki i chichoty.
- Xabi, pozwolisz? - poprosił Casillas. - Ty na pewno zrobisz dobre wrażenie.
- O, na jego widok laska zdejmie majty przez głowę - rzekł Costa półgębkiem.
- Sam byś to chętnie zrobił, nie? - Nando Torres szturchnął Diega w bok.
Prawie cała La Furia Roja jęła się pokładać ze śmiechu, kwicząc i płacząc, Diego Costa zaś, mimo ciemnej cery, spłonął czerwienią godną strażackiego wozu.
Tymczasem Iker i Xabi spokojnie pomaszerowali w stronę altany.
Tam, na białej ławce, oświetlona promieniami słonca, siedziała kobieta, która na ich widok poderwała się pospiesznie, przygładzając dłońmi prostą sukienkę w kolorze głębokiego indygo. Ciemne włosy miała gładko zaczesane do tyłu i spięte w węzeł na karku i była piękna.
Prawdę mówiąc jej fryzura, sukienka o kroju przywodzącym na myśl lata sześćdziesiąte i ta niepowtarzalna uroda przez chwilę sprawiły, że wziął ją za cudownie powstałą z grobu Romy Schneider, aktorkę, którą zachwycała się jego matka. Jednak nie, to nie była Romy, ta dziewczyna była tylko do niej bardzo podobna.
I oszałamiająco piękna.
- Witam panów - zaczęła nieco nerwowo. - Nazywam się Fernanda Vega i jestem dziennikarką serwisu "La Furia Roja".
- Dzień dobry pani - rzekł Iker, a na jego bladym, zmizerowanym ustawicznymi wojnami z Carbonero, obliczu wykwitł uśmiech. - Ja jestem Iker Casillas, a to jest Xabi Alonso.
- Dzień dobry - Xabi ujął drobną dłoń dziewczyny i potrząsnął nią delikatnie, jakby bał się, że może ją stłuc.
- Chciałabym nagrać z panami wideo powitalne z Rio a potem króciutki wywiad, mam tutaj gdzieś pytania. - sięgnęła do aktówki przeszukując nerwowo jej zawartość. Gdy znalazła materiały potrzebn do pracy potknęła się o kabel kamery i byłaby upadła na drewnianą podłogę altany, gdyby nie szybki niemalże bramkarski refleks Xabiego. Nie pozwolił jej upaść, łapiąc ją w ramiona i leciutko przytrzymując w pasie. Nagle świat zewnętrzny zwolnił na parę chwil, ptaki przestały śpiewać a wiatr szeleszczący w konarach drzew ucichł jak w kilka minut przed nadejściem burzy.
Argentynka spojrzała w oczy Baska czując jak przez jej ciało przetacza się gwałtowna, oślepiająca fala, która niczym niewidzialna siła przyciąga ją bliżej niego. Przymknęła oczy, chcąc odpędzić nagą wizję w której piłkarz jawił jej się w blasku południowoamerykańskiego słońca, nagrzewającego ten ognisty kontynent. Odsunęła się od niego i nagle poczuła jak świat znów jest taki sam. Zachodzące słońce kładło na wzniesieniach złocistoczerwone promienie a w zagajniku cytrusowym z cicha rozpoczynało się granie cykad. Iker Casillas kaszlnął dyskretnie chcąc zakomunikować dziennikarce, że nie mają całej wieczności. Xabi miał ochotę zamordować przyjaciela wzrokiem.
Dziewczyna zrobiła na nim ogromne wrażenie i wiedział, że nie tylko on poczuł gwałtowną potrzebę bycia blisko. Zdarzyło mu się to pierwszy raz w życiu i jeszcze nie całkiem doszedł do siebie. Wywiad wydawał mu się za krótki a jego odpowiedzi zbyt oklepane i oczywiste. Chciał porozmawiać z nią o czymś zgoła innym i mniej prozaicznym. Pierwszy raz w życiu chciał posiadać magiczne moce, których użyłby do wysłanie Ikera w orbitę okołoziemską.
- Dziękuję panom za poświęcony mi czas i mam nadzieję, że nie zbłaźniłam się do końca, to mój pierwszy dzień w Rio. - Fernanda uśmiechnęła się podając każdemu dłoń na pożegnanie.
- Czy stan Jordiego jest poważny?- Iker ocknął się ze swoich przemyśleń.
- Z tego co wiem już jest po operacji, ale w trakcie wystąpiły powikłania i niestety trzeba było ciąć w innym przypadku przeszedłby zabieg laparoskopii. Niestety będą panowie musieli jakoś wytrzymać ze mną.
- Albo pani z nami. - posumował Casillas. - Szczerze pani współczuję, ostatnia kobieta która z nami współpracowała za każdym razem gdy jest jakaś większa impreza, zachodzi w ciążę. Zgraja buzującego testosteronu nie jest łatwa do opanowania.
- Chwilowo jesteście panowie zdani na mnie. Niestety nikt nie mógł w tym czasie polecieć do Brazylii.
- To wspaniale...- wyrwało się Xabiemu, zaraz jednak zorientował się jak to musiało zabrzmieć. - To znaczy wspaniale, że jednak nie przerażamy pani aż tak bardzo.
Iker spojrzał na przyjaciela spod oka. Rzadko się zdarzało, żeby Alonso plątał się w zeznaniach, zwykle jego baskijskie opanowanie pozwalało mu zachować przytomnośc umysłu nawet w najdramatyczniejszych momentach. Coś tu się kroiło. Casillas wyczuwał, że między tymi dwojgiem coś się rodzi, może nawet miłość.
Miłość, pomyślał Iker. A idźcie wy mi w cholerę z tą miłością...
Tysiące kilometrów dalej, w niewielkim hotelu w Montevideo, Federico del Toro podziwiał w łazienkowym lustrze swoją nową fryzurę w kolorze ciemnego blondu. Wyglądał w niej całkiem nieźle, a jak jeszcze zgolił zarost i dołożył okulary zerówki w kwadratowych oprawkach typu telewizor, sam siebie mógłby nie rozpoznać. To było dobre. Czekała go daleka droga, więc lepiej było się nie obnosić z własną twarzą, chociaż ze szpitala psychiatrycznego wyszedł najzupełniej legalnie.
Uśmiechnął się sam do siebie.
To było takie proste. Tak samo szybko, jak nauczył się co powinien mówić i robić, by uznano go za niepoczytalnego, pojął jak ma zachowywać się człowiek wyleczony. Przepisanych mu psychotropów oczywiście nigdy nie zażywał, chowając je ukradkiem w szybie wentylacyjnym. Kiedyś, w dziewiętnastym wieku, gdy wzniesiono budynek Azylu świętego Judy Tadeusza dla umysłowo chorych w Zarate, ogrzewanie opierało się na kominkach, a szyby wentylacyjne rozprowadzały ciepłe powietrze po pokojach pacjentów. Lata później zamontowano kaloryfery, ale szyby zostały, teraz właściwie zupełnie już zapomniane, dzięki czemu stanowiły wygodną skrytkę.
Gdy tego pięknego, czerwcowego dnia stanął przed obliczem rady lekarskiej, wiedział już, że wygrana będzie po jego stronie. I była, uznano go za zdrowego i nie zagrażającego społeczeństwu, po czym zwolniono ze szpitala. Przekroczywszy bramę z jedną chudą walizką w dłoni już wiedział co będzie robić.
Szukać jej.
Szukać swego anioła.
Omal jej nie stracił przez tę jej cholerną rodzinę. Od początku go nie cierpieli, zwłaszcza ta dziwka Ana. Wszyscy mówili, że Ana i Antonia są identyczne, ale on widział co innego. Antonia to był anioł z nieba, anioł, który go kochał. A Ana... Od pierwszej chwili, gdy zostali sobie przedstawieni, widział w jej oczach nieufność. Podjudzała Antonię przeciw niemu, karmiła ją kłamstwami.
Musiała umrzeć, to jasne. Musiała umrzeć, by miłość Federico i Antonii mogła trwać.
Nie musiał się teraz bardzo wysilać, by dowiedzieć się, że Antonia wyjechała z Argentyny. Jeszcze mniej wysiłku kosztowało go zdobycie pieniędzy, ot, trafił na jakiegoś bogatego chłopka, który przyjechał do Buenos kupić samochód i kretyńsko machał na prawo i lewo harmonią pieniędzy. Zwabienie go w odludne miejsce, pod pretekstem oględzin auta, nie stanowiło żadnego problemu, zatłuczenie cegłą również.
Dzięki szmalowi kmiotka idioty Federico załatwił sobie bez trudu lewe papiery i niezbyt legalną przeprawę przez La Platę, do Montevideo. Tam uruchomił swoje stare kontakty i zdołał ustalić, że jego anioł, podróżujący pod zmienionym nazwiskiem, właśnie wylądował w Rio de Janeiro. Cóż, witaj zatem Brazylio.
I witaj aniele.
A jeśli nie będzie go chciała?
Federico przygładził włosy i wyprostował się.
Jeśli Antonia nie będzie należeć do niego, nie będzie należeć do nikogo.
__________________________________________________________________
Witajcie!
Jesteśmy wzruszone tak dużym odzewem na nasze opowiadanie! Mamy nadzieję, że nie zawiedziemy waszych oczekiwań i wyjdzie nam tak jak zamierzamy.
Specjalnie na potrzeby tego opowiadania a także dla wprowadzenia do historii stworzyłyśmy trailer!
"Trailer La tormenta"
Miłego czytania!
Fiolka&Martina :*
poniedziałek, 7 kwietnia 2014
Prolog
"A-ha Crying in the rain"
Sierpień 2009r. - Buenos Aires
Krople deszczu spadając z nieba nie mogły pozbawić jej cierpienia wywołanego odejściem Any. Kochanej starszej o dziesięć minut bliźniaczki, bez której życie nigdy nie będzie już takie samo.
Odkąd dowiedziała się o tej straszliwej zbrodni co noc modliła się o deszczową pogodę, chciała by rzęsisty deszcz zmył z niej to straszliwe cierpienie, które przytłaczało ją niczym ciężkie brzemię, niepozwalające oddychać.
Koszmary dręczące ją w nieliczne noce, gdy sen w końcu chciał nadejść, odrywając na chwilę od rozdrapywania ran.
To ona powinna zginąć z rąk psychopatycznego debila, który zatruł życie jej rodzinie, doprowadzając do śmierci jej siostry. Wyrzuty sumienia i niekończący się proces wyczerpały ją tak bardzo, że po roku od śmierci Any, stała się cieniem samej siebie. W końcu nadszedł dzień na który czekali wszyscy, którzy kochali dwudziestotrzyletnią Anę Romero i tak jak jej rodzina chcieli kary dla mordercy, która i tak nigdy nie wróci jej życia. Wyrok był miażdżący, zwyrodnialec uniknął więzienia, zostając uznanym za niepoczytalnego i niezdolnego do racjonalnego myślenia. Ojciec bliźniaczek patrząc na uśmiechniętą twarz trzydziestolatka miał ochotę rzucić się w jego stronę i samemu wymierzyć sprawiedliwość. W ostatniej chwili został odciągnięty przez ochronę sądową, jego żona pod wpływem emocji osunęła się na ławkę a córka wpatrywała się w prześladowcę z przerażeniem.
- Wrócę po ciebie. - jego wargi niemo wyszeptały w jej stronę.
Odwróciła się z obrzydzeniem i strachem, biorąc matkę pod ramię i wyprowadzając poza salę sądową. Dalsza część tego makabrycznego przedstawienia była dla niej nieistotna, musiała wziąć sprawy w swoje ręce.
Kilka dni później, siedziała w samolocie do Madrytu mając ze sobą tylko jedną torbę i nową tożsamość, która w przyszłości miała jej zapewnić bezpieczeństwo. Ostatni raz spojrzała na *"Miasto dobrych wiatrów", które tak bardzo kochała i w którym zostawiła część siebie. To tutaj w grobie z jasnego marmuru, pogrążona w wiecznym śnie, leżała jej ukochana Ana.
Madryt
Florentino Perez z dumą spojrzał na spoczywający przed nim kontrakt podpisany z nowym zawodnikiem Los Blancos. Dwudziestoośmioletni Xabi Alonso, gwiazda Liverpoolu był jednym z niewielu, którego prezes chciał mieć w swojej "stajni". Talent młodego Baska był ogromny, ale Anglicy nie potrafili do końca wykorzystać potencjału, który on Flo doskonale przewidział. Był pewien, że Alonso zostanie u niego na wiele, wiele lat tworząc z resztą piłkarzy coś w rodzaju galaktycznej bomby.
Dodatkowym powodem do pompowania ego prezesa Realu był fakt, iż ojciec Xabiera, słynny Periko grał przez jakiś czas w znienawidzonej przez Madryt, Barcelonie. To dodatkowy prztyczek w nos dla tych kurdupli z Katalonii, każda nieudana inwestycja FCB, była powodem do zadowolenia i otwarcia najlepszego, francuskiego szampana. To właśnie uczynił Flo, kładąc nogi na idealnie wypolerowanym blacie biurka, wielkością przypominającego lądowisko dla lotniskowców marynarki wojennej.
Xabi po opuszczeniu biura prezesa, udał się do nowego mieszkania, które pomogła mu kupić jego matka- Isabel. Nie potrzebował wielkich przestrzeni i luksusów, miał w nim tylko spać, jeść i jakoś funkcjonować do czasu aż zapragnie czegoś innego. Kolejnym argumentem był fakt, iż nie miał z kim dzielić dużych przestrzeni. Dwa miesiące temu rozstał się z Nagore, która nie chciała wrócić do Hiszpanii, wybierając życie i karierę w Londynie. Widocznie nie dane im było być razem, życie czasami pisze dla ludzi dziwne scenariusze. Xabi czuł się w Kastylii lepiej niż w Anglii a dodatkowym plusem była możliwość szybkiego przemieszczenia się do Kraju Basków. Zawsze mógł polecieć do rodziców na kilka dni, zregenerować się i wrócić. Państwo Alonso posiadali mieszkanie w stolicy, dzięki czemu ich środkowy syn nie będzie czuł się w Madrycie samotny.
Xabi nie czuł się jednak samotny, był zraniony ale wiedział że w Madrycie czeka go wiele pięknych chwil. Miłość trzeba odstawić na boczny tor i skupić się na karierze, czuł że najbliższe lata będą obfitować w rzeczy wielkie.
Słowniczek:
*Buenos Aires (hiszp. Pomyślne/ Dobre Wiatry)
* La Tormenta(hiszp. burza)
_______________________________________________________________________
Witajcie!
Żeby za bardzo nie przynudzać, chcemy Was powitać na naszym nowym blogu z boskim Xabierem w roli głównej. Zachciało nam się dusznej i romantycznej story i takim sposobem narodziła się wizja La Tormenty. Mamy nadzieję, że przypadnie Wam do gustu i będziecie do nas zaglądać. Możemy zapewnić jazdę bez trzymanki, bo jeśli w opowiadaniu pojawia się Brodaty to wiedzcie, że coś się dzieje... :)
Pozdrawiamy Fiolka&Martina :)
Subskrybuj:
Posty (Atom)